Dzisiejszy temat tylko zahacza o tematykę tego bloga, ale po prostu nie mogę przejść obojętnie obok tego filmu. Wczoraj udało mi się wraz z kilkoma znajomymi oglądnąć "Furię". Jako, że krytyk filmowy ze mnie żaden, to nie będę rozpisywał się nad "warstwą emocjonalną" czy "artystycznym odbiorze" filmu. A jedynie postaram się oddać swoje prywatne odczucia w tym temacie. (uwaga spoilery, ale z drugiej strony historia jest tak banalna i przewidywalna, że możecie czytać dalej - nic nie stracicie) ;-)
Na starcie muszę napisać, że film mi się podobał. MIMO WSZYSTKO!!! :-) Bo scenarzysta i reżyser strasznie starali się aby ten efekt mi zepsuć! Ale po kolei. O co chodzi? Jest kwiecień 1945. Wojna chyli się ku końcowi, a pancerne wojska niemieckie przewyższają naszych pancerniaków zarówno technologicznie jak i ilościowo(!) Co KURA?!? No dobra może się przesłyszałem. (na szczęście się przesłyszałem a właściwie przeczytałem bo to wina tłumacza w originale brzmi to: "American tanks were outgunned and out armored....", które bardzo pokrętnie można potraktować przy tłumaczeniu, że mieli więcej pancerza czyli musieli mieć więcej czołgów) :-) Oglądam dalej. Jest nieźle. Powiem więcej jest NAPRAWDĘ DOBRZE. No dobra pomijam tu niemieckiego oficera na koniku, który wybrał się na przejażdżkę między wrakami czołgów, które notabene mają za chwilę zostać ostrzelane przez artylerię. Ale reszta jest OK! Jest brud, smród, i ... ubóstwa nie ma ale za to ciała spychane do rowu przy pomocy lemiesza i setki rannych w obozie amerykanów są! Wojna jak się patrzy. Widać, że wszyscy są zmęczeni i zrezygnowani. Wyposażenie i mundury dobrane z niezwykłą dbałością o szczegóły. Nawet taka pierdołka jak to, że Brat Pit używa zdobycznej broni, STG44 która nie miała sobie równej w tamtym okresie pokazuje jego status weterana! Do załogi tytułowej "Furi" czyli Shermana 76mm trafia zupełnie zielony rekrut. Zapowiada się nieźle. Szkolenie przechodzi na miejscu "otwórz klapkę możesz strzelać, zamknij klapkę - teraz nie możesz" i jazda do akcji. Na szczęście nie ma tu patosu i wąchania własnych bąków jacy to amerykańscy żołnierze byli dobrzy i wspaniali. I już podczas przejazdu do miejsca walk pluton traci Szermana dowodzenia trafionego i spalonego przez celny strzał z pancerfausta oddany przez Hitlerjugend. Moment zawahania "nowego" i cała załoga płonie w czołgu a dowódca ogarnięty płomieniami strzela sobie w łeb na jego oczach!
Dalej jest jeszcze lepiej. Pierwsza potyczka wygląda znakomicie. Wiadomo maniacy będą się czepiać, że taktyka nie ta, że Niemcy strzelają jak szturmowcy z Gwiezdnych Wojen, ale efekt jest super. Reżyser pojechał trochę po bandzie pokazując jak Brat Pit próbuje złamać "nowego" zmuszając go do rozstrzelania więźnia, przy którym znaleziono amerykański płaszcz. Ale w sumie scena jest jak najbardziej na miejscu. A napięcie po stoczonej potyczce, w której otarli się o śmierć trochę "usprawiedliwia" takie zachowanie.
Następne sceny są równie dobre. Zdobywanie miasta kojarzy mi się z najlepszymi scenami tego typu, z gatunku filmów wojennych. Nie bardzo jest się do czego przyczepić. Natomiast przegadana dłużyzna, która następuje po zdobyciu miasta jest jakby nie na miejscu. Tak jakby reżyser w 50 minucie filmu przypomniał sobie, kurde jestem w połowie a wykorzystałem już 3/4 funduszy na efekty specjalne. Trzeba trochę wyhamować! To przez następne 25 minut pokaże, jak chłopaki jedzą śniadanie! Ja rozumiem - głębia przekazu. Ja rozumiem, że trzeba trochę "warstwy emocjonalnej". Ale nie do takiego filmu!!! Kurde z filmu wojennego w połowie postanowili zrobić dramat wojenny. No totalna schizofrenia! Zwłaszcza że chwilę później następuje, moim zdaniem najlepsza scena tego filmu! Oglądnijcie sobie:
Oczywiście to niepełna scena, i nie robi takiego wrażenia jak na ekranie filmowym, ale można zobaczyć o co mi chodzi. Werter co prawda czepiał się że taktyka Tygrysa była trochę nie na miejscu. Że nie w pełni wykorzystał swoją przewagę. Ale nie każdym Tygrysem dowodził Wittmann, zwłaszcza pod koniec wojny. Gdy załogi niemieckich czołgów były często niedoświadczone. Poza tym gdyby wykorzystał całą przewagę film skończyłby się na tej scenie. :-) I wiecie co 1000 razy wolałbym, żeby tak było gdyż to co dzieje się potem to już tylko o pomstę do nieba woła!!!
Kurde dało by się to nawet jakoś wytłumaczyć. Głupa scena: wjechaliśmy na minę patrzymy na pole po prawej a tam MINES!!! na tabliczce. I już sprawa prawej flanki załatwiona do tego ujęcie kilku Niemców wbiegających na pole i wysadzanych w powietrze! Do tego dom oddalony o paręset a nie o kilka metrów, i reszta to otwarte pole. I już cała akcja wygląda bardziej prawdopodobnie! Mamy karabiny maszynowe, gruby pancerz, który przeciwnik może przebić tylko z krótkiej odległości. W czasie I Wojny Światowej para CKMów potrafiła zatrzymać natarcie kilkuset ludzi! Druga opcja? Po co unieruchamiać czołg od razu? Już widzę te sceny przejeżdżającego na pełnej prędkości czołgu strzelającego z wszystkich karabinów. Nawet można by skończyć tak jak w originale, po prostu jeden ze strzałów z pancerfausta trafia w gąsienicę. I mamy unieruchomiony czołg!
Ale nic to. Bo przecież elitarna jednostka Niemiecka SS, przedstawiona jest jak ostatnie łamagi! Nie dość że maszerując w pobliżu frontu podśpiewują sobie niczym wilkołaki z Pana Kleksa a odgłosy jakie wydają kojarzą się tylko z hordami Sarumana w Władcy Pierścieni. To jeszcze po drodze gubią wszystkie Pancerfausty, które widać wyraźnie w scenie przemarszu. Naliczyłem co najmniej 5 na oddział, a gdy przychodzi do walki oddają w sumie może ze cztery niecelne strzały. Za to ostrzał z karabinów maszynowych kładą skutecznie. Szkoda tylko, że nie wpadli na to że tego typu taktyka jest zupełnie nieskuteczna! No i zamiast flankować rzucają się prosto pod karabiny maszynowe naszych dzielnych bohaterów! No po prostu szkoda słów... Efekt końcowy bardziej pasuje do "Bękartów Wojny" niż do poważnego kina wojennego, do którego aspirowała "Furia".
Podsumowując - film miał potencjał na naprawdę kawał dobrego filmu wojennego, który niestety został całkowicie roztrwoniony przez ostatnią scenę.
A na zakończenie, żeby zachować odrobinę optymizmu. Polacy nie gęsi swoją "Furię" mają!!! ;-)
Pozdrowienia!