sobota, 20 grudnia 2014

MERY CHRISTMAS AND A HAPPY NEW YEAR

Heyka.

2014r chyli się ku końcowi. Końcówka grudnia sprzyja rozważaniom i podsumowaniom. Jaki był dla nas ten rok? Oczywiście pod kątem naszego ukochanego Hobby. Co się zmieniło? Co zostało takie samo? Jakie były nasze oczekiwania?



 1.       Zmiany

A więc na pewno jesteśmy o rok starsi. A co więcej? No akurat w tym roku to się podziało dosyć dużo. Pozwólcie że nie skromnie zacznę od prywaty. Otóż powstał pomysł na tego bloga, którego właśnie czytacie! I mam nadzieję, że zostanie jeszcze jakiś czas. Ok to raz. A dwa? Na drugim miejscu stawiam wpuszczenie do naszych rozgrywek powiewu świeżości. 2013 zdominował całkowicie WH40K. Ale w związku z polityką GW, nad którą już rozwodziliśmy się jakiś czas temu. A która przestała być przyjazna dla graczy, nasze horyzonty rozszerzyły się na nowe rodzaje gier. Na stołach pojawiły się WARZONE, X – WING a nawet BOLT ACTION, że o niszowym FLAMES of WAR nie wspomnę. Natomiast całkowicie upadły gry RPG. Nie pamiętam początku roku ale chyba jakoś się nie złożyło, żebyśmy zagrali coś poważniejszego w tym temacie w 2014r. Jeśli mam być szczery to planszówki i karcianki też odeszły całkowicie w  niepamięć. Nawet nie wiem u kogo leży nasz Talizman czy Munchkin… A tego trochę szkoda bo to doskonałe gry imprezowe były, i jak mam być szczery to trochę brakuje mi Talizmana przy wódce :-P



 2.       Stałe

A co zostało po staremu? Na początek trochę popiołu na głowę. W 2014 nie została pomalowana przeze mnie żadna figurka od początku do końca… co zresztą nie zmieniło się od 2013r, i 2012… Widzicie tutaj pojawiający się wzór? Chlapnąłem podkłady na kilka modeli, zrobiłem kilka „ładnych” (mnie się podobają) podstawek. Nawet położyłem parę kolorków tu i tam, ale nie mogę powiedzieć żebym coś skończył… A z dobrych rzeczy? Otóż dalej tu jesteśmy. W niezmienionym prawie składzie już od bardzo wielu lat. W mniejszym lub większym stopniu zaangażowani, ale zawsze obecni. WH40K! Pomimo romansów z innymi tytułami wygląda na to, że 40stka zostaje z nami. Jest jak stary psiak, który śmierdzi, puszcza bąki, ciągle się ślini, i do tego linieje, ale to nasz ulubiony towarzysz i jakoś bez niego to nie byłoby to samo. Werter dalej nie zagrał w żadną grę bitewną, chyba że poza moimi plecami. :-P



 3.       Oczekiwania na 2015

A jakie mam oczekiwania na 2015? Przede wszystkim , aby udało się znaleźć odrobinę czasu, żeby kontynuować moją przygodę z systemami bitewnymi! Żeby dalej spotykać się ze znajomymi w piwniczce i spędzać mile wspólnie czas. Z tzw. noworocznych postanowień, których nigdy się nie spełnia to oczywiście, życzę sobie aby udało mi się wreszcie zabrać do maziania farbą po modelach. A z tych bardziej prawdopodobnych to może uda się wziąć wreszcie za skończenie tych terenów, które zacząłem szumnie we wrześniu, a naprawdę niewiele tam brakuje…  Czego sobie i Wam życzę w tym nadchodzącym 2015r.
Pozdrawiam.


wtorek, 16 grudnia 2014

Heyka


To znowu Ja. Tęskniliście?  Niestety końcówka roku to dla mnie zaliczanie całego semestru na studiach. Więc czasu na hobby brak. Ale uczelnia  już poszerzyła moje horyzonty. Nigdy wcześniej nie przypuszczałem że na początku weekendu powiem „chciałbym żeby już był poniedziałek”. J A także, że kiedykolwiek powiem: „Ok teraz czas sobie odpocząć trochę na fizyce”… No cóż takie czasy, ale jak się na starość zachciało zdobywać wiedzę, to mam za swoje. A jeszcze na dodatek moje dwudziestoletnie autko stwierdziło, że już pora udać się autostradą w stronę zachodzącego słońca do krainy wiecznych łowów (na lawecie). I resztki wolnego czasu poświęciłem na poszukiwania „nowego” autka (bez powodzenia).
 Ale na ten rok już wystarczy! Czas na odrobinę czasu dla siebie samego! Zaczynam ostro! Z przyjemnością informuję Was moi mili, że po pół roku wreszcie udało się rozdziewiczyć BOLT ACTION!!!! Udało się nam z Michorem ustalić wspólny termin. I to na 9 rano w poniedziałek. J I już koło godziny 10 przystąpiliśmy do akcji. Jako, że miała być to nie tyle bitwa co starcie treningowe, rozłożyliśmy się na małym stole u mnie w salonie. I w sumie na dobre to wyszło bo gra była intensywna i mniej było czajenia a więcej strzelania.
W rolach głównych wystąpili Niemieccy Fallschirmjägerzy wspomagani przez PZ IV, oraz radzieckie hordy Armii Czerwonej.
  
Michor wystawił dwa małe oddziały spadochroniarzy po 6 ludzi z jedną MP-40 i dwoma FG42. A w jednym z oddziałów czaił się jeszcze MG42 w przenośnej wersji. Do tego, dwuosobowy oddział dowódczy, MG42 w wersji z trójnogiem, średni moździerz z obserwatorem. No i oczywiście PZ IV. Wszyscy wojacy Michora to weterani niejednej kampanii. W 1941 roku przerzuceni na front wschodni.

Po stronie sowieckiej dowodził Pierwszy Lejtnant Siergiej Kozakov weteran bitwy pod Iwanówką. Pod jego dowództwo trafiły dwa oddziały szturmowców Gwardyjskich w całości wyposażonych w PPSze, odział niedoświadczonych chłopów z Uralu, pluton karabinów przeciwpancernych (trzy zespoły) oraz zespół snajperski. Na czas wykonania misji do jego dyspozycji pozostawał także T34/85 z bardzo doświadczoną załogą, odznaczoną „Złotą Gwiazdą” Bohaterów Związku Radzieckiego pod dowództwem Sierżanta Makarova .

Okazało się, że na górskiej przełęczy pod ogniem artylerii została zniszczona Radziecka kolumna transportowa. A w jednym z samochodów znalazł się łącznik, z rozkazami dla całego odcinka frontu! Niemiecki wywiad przejął tą informację od złapanych kierowców ciężarówek i wysłał swoich najlepszych ludzi w rejonie aby zdobyli te dokumenty. W międzyczasie Lejtnant Kozakov dostał rozkaz jak najszybszego odzyskania utraconych dokumentów!

Misja TOP SECRET, bo właśnie w nią graliśmy, zmusza obu graczy do jak najszybszego dostania się do środka stołu, gdzie znajdują się „dokumenty” (objective). A następnie do odtransportowania rzeczonych „dokumentów” przez własną krawędź stołu. Nie ma strony atakującej i broniącej się, a wszystkie oddziały zaczynają grę w rezerwach.

No i zaczęliśmy. Michor w pierwszej kolejności wprowadził PZ IV zajmując pozycję na środku stołu. I tu podzielę się z Wami moimi odczuciami co do samej mechaniki, a konkretnie do systemu losowania kostek, i wydawania rozkazów. WOW. Naprawdę! To zupełnie coś innego niż moja tura – twoja tura jak w WH40K. Nawet Warzone ze swoim: mój oddział – twój oddział wygląda przy tej grze schematycznie. Tu naprawdę wszystko się może zdarzyć. I tak pierwsza tura to same szare kości Michora. Właściwie czerwoną kostkę wyciągnął dopiero Michor gdy w wiadereczku została już tylko jedna szara kostka! Dodaje to grze dużo dynamizmu, ale zarazem szczęście odgrywa nawet większą rolę niż zwykle. Na pierwszy rzut oka to rozwiązanie bardzo fajne, ale muszę jeszcze trochę pograć, żeby w pełni się do tego ustosunkować. Wracamy do bitwy. Jak napisałem przed chwilą Michor ustawił już właściwie wszystkie swoje modele na pozycjach zanim pierwsze oddziały armii czerwonej pojawiły się na placu boju. Moździerz ustawił się za górką po prawej. MG42 ubezpieczał podejście z lewej strony. A środkowe wzgórze zajęte zostało przez oddział Fallschirmjägerów. Drugi oddział, wraz z dowódcą armii postanowił pozostać w rezerwach.  Jednak to właśnie dzięki temu, że Michor nie miał do kogo strzelać, pierwsza salwa tej bitwy należała do mnie!

T34/85 wyjechał na pozycję i otworzył ogień do MG43 czającego się na końcu przełęczy. Salwa oczywiście poszła górą gdyż okazało się, że w tej grze trafienie na ciut większe odległości graniczy z cudem. Czołg strzelający do piechoty trafia na 3+. Chyba że wcześniej się poruszył (+1) cel jest na dalekim zasięgu (+1) a piechota kryje się w skalnych załomach (+2). I nagle okazuje się, żeby trafić potrzebujesz 7+ na kości sześciennej… O dziwo da się to zrobić. Wystarczy wyrzucić 6 i potem na tej samej kości jeszcze raz 6. Tym razem się nie udało. Reszta Rosjan na pełnej prędkości wyskoczyła do przodu. Oczywiście poza jednym oddziałem gwardzistów, którzy wraz z teamem snajperów kończyli jeszcze wódkę w obozie…

Druga tura była już bardziej wyrównana pod względem losowania kostek i poruszaliśmy się w miarę na zmianę. W sumie to do końca drugiej tury nie wydarzyło się nic ciekawego. Kilka oddziałów strzelało na dalekich zasięgach, obserwator moździerza pojawił się na stole, MG42 ostrzelany po raz drugi przez radziecki czołg postanowił wycofać się bardziej na środek stołu. Ale Sowieci byli coraz bliżej.

Trzecia tura przyniosła dramatyczny zwrot akcji. Bohaterska załoga T34/85 postanowiła zaangażować się w wymianę ognia z PZ IV. Podjechała na pozycję. Padła komenda „Przeciwpancernym ładuj!”. I precyzyjnym strzałem zniszczyła niemiecką maszynę. Zasłużyli na kolejny medal, i wzmiankę w gazetce dywizyjnej! Oraz na dodatkowy przydział tytoniu.  Gdy tylko przełęcz wypełniła się gryzącym dymem ze spalonego czołgu, Lejtnant Kozakv zobaczył swoja szansę. Krzyknął - DO BOJU!!! URAAA!!! I wszystkie jednostki sowieckie rzuciły się z okrzykiem do przodu.

Widząc falę rosyjskiej piechoty, Niemcy rozpaczliwie zaczęli się bronić! Przemówiły MG42, moździerz zaczął wstrzeliwać się w pozycję Rosjan, jednak sowiecki walec nabrał już rozpędu. Kozakov rozkazał niedoświadczonej piechocie zająć się dokumentami a sam poprowadził bohaterską szarżę środkiem przełęczy wprost na pozycje niemieckie. 

Wraz z oddziałem gwardii strzelając  ze wszystkiego co mieli, wbili się w sam środek pozycji niemieckich. Oddział gwardii zaszarżował Fallschirmjägerów. Spadochroniarze zaskoczeni takim wściekłym natarciem ulegli pod huraganowym ostrzałem z PPSzy. Gwardziści nie zatrzymując się pobiegli dalej, wprost na pozycję MG42. W międzyczasie Michor musiał nieustannie ostrzeliwać pozycję strzelców z Uralu by przygwożdżając ich ogniem uniemożliwić im wycofanie się z dokumentami!

W kolejnej turze gwardziści przekonali się, że szarżowanie wprost na pozycję przygotowanej obsługi MG42 nie jest najlepszym pomysłem, i po zaciekłej walce wszyscy zostali zabici. MG42 następnie ostrzelał Kozakova. Jedynie dzięki bohaterskiemu poświęceniu swoich adiutantów Kozakov pozostał przy życiu. Niestety dla Niemców w tej turze do walki włączyła się lewa flanka i świeży oddział gwardii, zajął miejsce swoich poległych towarzyszy, szarżując na resztki drugiego oddziału Fallschirmjägerów, zabijając ich na miejscu. 

Nauczeni straszliwym przykładem swoich towarzyszy, gwardziści wybiegli poza kąt ostrzału karabinu maszynowego, przygotowując się do szarży w następnej turze. W międzyczasie czołg zajął pozycje na środku stołu. Dowódca czołgu otwarł właz, wychylił się na zewnątrz… Nie było już do kogo strzelać. Obsługa porzuciła moździerz ratując się ucieczką, strzelec MG42 został brutalnie powalony kolbą PPSzy i właśnie pozostali gwardziści wiązali go, żeby „uczcić” poległych towarzyszy, „zabawiając” się z nim w obozie. Kozakov lekko kulejąc na lewą nogę zbliżył się do czołgu. Czołg zawył głośniej by po sekundzie ucichnąć. Załoga wyłączyła silnik. Dowódca czołgu zeskoczył z wierzy na drogę. Sierżant Makarov rozejrzał się dookoła. Udało się wam towarzyszu lejtnancie. Tamten uśmiechnął się i wyciągną rękę łapiąc dowódcę czołgu w objęcia. Wycałował go w oba policzki. – To Wasz strzał umożliwił nam natarcie! Gdyby nie Wy to my nie oni leżelibyśmy teraz na tej ziemi!


Ok czas na podsumowania. Kilka ciekawych wniosków na początek. Strzelanie się na średnich i dużych zasięgach z weteranami to jakiś kosmos! Nie dość, że ciężko ich trafić to jeszcze giną tylko na 5+. Ale za to wykorzystując przewagę liczebną, ci sami weterani nie bardzo dają sobie radę ze zmasowanymi natarciami fala za falą. Ciekawe, że czołgi w tej grze, są stworzone tak, jakby służyły tylko do walki ze sobą nawzajem… Mój T34/85 po zniszczeniu niemieckiego PZ IV fartownym pierwszym strzałem właściwie nie wpłynął już na resztę gry… Nie wiem, może to tylko takie wrażenie. Zobaczymy po większej ilości gier. MG42 to morderca. Kropka. Właściwie większość strat zadał mi właśnie ten oddział. To samo moździerz. Jak już Michorowi udało się wstrzelić w moją pozycję, jednostka została przygwożdżona ogniem i obrywała raz za razem tracąc coraz więcej ludzi, i nie mogła wyrwać się spod ostrzału! Kolejna uwaga – szarże są mordercze! Zawsze jeden z oddziałów ginie! Tu nie ma potyczek trwających 5 tur jak w 40K. Mieliśmy jeden remis i zasady mówią, że remisy rozstrzyga się, przeprowadzając kolejną turę walki. I tak aż do skutku. Zaczynam się powoli obawiać Japończyków. Wydawało mi się, że Amerykanie mogą dysponować wystarczającą siłą ognia, żeby skutecznie powstrzymywać Kitajców. Po tej bitwie nie mam już takiego przekonania.    
Na dzisiaj tyle. Mam nadzieje utrzymać w najbliższym czasie częstotliwość przynajmniej jednego artykułu na tydzień, ale nic nie obiecuję. Zresztą i tak blog żyje dłużej niż się spodziewałem! W każdym razie do zobaczenia.
Pozdrawiam.    

sobota, 6 grudnia 2014

A tak w ogóle to o co chodzi z nowymi podstawkami do wh40K?

Heyka!


Lubie jak czytelnicy podsuwają mi pomysły na posty. Dzięki Michor, dzięki Misiek. Co prawda pomysł Miśka wymaga ode mnie trochę zbyt dużego zaangażowania jak na ten moment, ale pomysł siedzi w "Wersjach Roboczych". Za to mogę na szybko i bez szczególnych przygotowań zająć się pytaniem Michora.
 "A tak w ogóle to o co chodzi z nowymi podstawkami do WH40K?" Jak to o co? Jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o kasę. :-) Zestawy startowe to świetna promocja dla systemu. A że sprzedają się jak  ciepłe bułeczki, bo pozornie są dobrą okazją, dodatkowo zwiększa ich opłacalność. Ale dlaczego piszę o pozornej opłacalności? Słowo klucz to dobieranie modeli do starterów. Ale zostawię tą kwestię na sam koniec. A na początek co to są te startery i jak są wydawane.

Startery to duże zestawy oferujące "całą" grę w jednym pudełku. Na początku były wydawane wraz z nowymi edycjami podręcznika głównego. I tak pierwszym "zestawem startowym" była II ed. Warhammera40K.


Jak widać na zdjęciu powyżej, Games Workshop zaczął z grubej rury. Co prawda wszystkie modele były klonami, a orkowy drednought był wydrukowany na kawałku kartonu <lol> ale na tamte czasy to był SZAŁ!

Następne w kolejce było pudło do III edycji:


Kolejny SZAŁ! W zestawie startowym pojawił się prawdziwy POJAZD! Każda armia Space Marines z tamtego okresu miała w rozpisce Land Speedera. :-)

Następna w kolejce jest IV ed. I tu stracili trochę SZAŁ-u. Zestawik raczej ubogi w porównaniu z poprzednimi edycjami. Aczkolwiek tereny dodane do tego zestawu do tej chwili cieszą się dużą popularnością na wszelkich aukcjach i osiągają konkretne ceny...
Wkraczamy do edycji V. Jak widać poniżej zrezygnowano z dodatkowych elementów pola bitwy na rzecz większej ilości modeli. I ze względu na modele zestaw sprzedawał się doskonale. Pamiętam jak na Allegro chodziły zestawy: kup 6 Deathkopt 3 dostaniesz gratis ;-) Modele doskonałej jakości. Dodatkowo unikatowe modele dostępne tylko w tym zestawie. W tym doskonały Warboss Orków, który rozwiązywał wreszcie problem wyposażania swojego wodza w Power Clawa! Dzięki GW, że wreszcie wydaliście model, który odzwierciedlał uzbrojenie 99,9% Orkowskich Warbossów. No i Pełnowymiarowy Drednought, który jakościowo niewiele odbiega od oryginalnego z pudełka, i dodatkowo uzupełniał lukę w uzbrojeniu pudełkowego "dreda" o bardzo użyteczną Multimelte. To moim zdaniem najlepszy z zestawów do dzisiaj.


Edycja VI to "Mroczna Zemsta". Właśnie! Zapomniałem napisać, że począwszy od IV ed. zestawy startowe odnosiły się do jakiejś konkretnej kampanii osadzonej w świecie WH40K, wymyślonej specjalnie na potrzeby startera. (Z wyjątkiem Macragge, tam wpasowali się do istniejącej historii) Ok z powrotem do "zemsty". Pudełko kupowane przede wszystkim dla kultystów chaosu. Nowa jednostka, do której figurki początkowo dostępne były jedynie z tego zestawu. Do tego piękny Drednought Chaosu, kilka naprawdę ładnych modeli Chaos Space Marines... I jedna z najmniej popularnych armii w świecie 40K... Dark Angels, którzy pomimo świetnego Fluffu cierpią na syndrom - co mogę zrobić ja, Space Marines robią to lepiej!

Edycja VII to początkowo przepakowany zestaw Mrocznej Zemsty w nowym opakowaniu z wymienionym podręcznikiem zawierającym zasady do VII ed.
Jednak na dniach pojawił się pełnoprawny zestaw promujący VII ed. Tu z fluffem poszli krok dalej. Ogłaszając globalną kampanię. Globalne kampanie to temat na kolejny artykuł... Hmmm... :-) Ale wracając do pudełka. Miałem okazję już oglądnąć go od środka. Nie wiem jak oni to pakują do tych pudełek przy produkcji, ale bóg mi świadkiem po otwarciu modele puchną! Pudełko jest tak wypchane modelami, że po otwarciu nikomu w sklepie nie udało się poukładać tak modeli, żeby z powrotem je zamknąć! Tym razem padło na Tyranidów i Blood Angels-ów. Jak widać na zdjęciu poniżej tym razem w pudełku znalazły się, aż dwa "duże" modele. Ale! Właśnie mam pewne ale - patrz koniec posta. Acha! teoretycznie zestaw dostępny jest tylko do wyczerpania zapasów, a potem wracamy do "Mrocznej Zemsty" jako zestawu startowego VII ed.




I tu historia starterów związanych z nowymi edycjami dobiega końca. Zaczęły za to pojawiać się startery "tematyczne". Pierwszym i chyba jedynym na razie był:


Jest to taki mały eksperyment GW. Zestaw z modelami i dopisanymi, konkretnie pod te modele, scenariuszami do rozegrania. W formie mini kampanii. Takie czyste beer und precels. Do czysto towarzyskich rozgrywek. Idea jest taka: kupujemy taki zestawik i gramy. Jak to się sprawdziło? Nie wiem, gdyż na razie wydali tylko ten jeden zestaw... Ale z drugiej strony upłynęło za mało czasu, żeby na tej podstawie wysuwać jakieś daleko idące wnioski.

I dochodzimy do końca wpisu, więc:


W tekście napisałem parę razy, że zestawy startowe są dobrym pomysłem. Teoretycznie są to kompletne gry w jednym pudełku. Teoretycznie są opłacalne ze względu na dobrą cenę za modele. Właśnie! Teoretycznie! Bo wszyscy wiemy, jak wyglądają rozgrywki w WH40K. I, że modele z zestawu startowego nie dość, że nie spełniają podstawowych wymagań dotyczących armii, to na dodatek są dobierane w ten szczególny sposób. Po zakupie i rozegraniu kilku bitew okazuje się, że modele z zakupionego przez nas zestawu startowego kurzą się na półce. A my wciągnięci w spiralę zakupów GW kupujemy coraz to nowe modele, żeby sprostać nowym edycją i coraz szybciej aktualizowanym Codexom! Bo tak szczerze. Kiedy ostatnio widzieliście Hellbruta na stole? Albo tactical squad w armii Dark Angels-ów? No właśnie. Podobna sprawa jest z nowym zestawem "Deathstorm". Tyranid Carnifex? A co to? Albo tyranid Wariors? Są tragiczni. Broodlord ze squadem Genesteelerów zaczął ostatnio pojawiać się na stołach ale tylko w bardzo specyficznym celu. Otóż jest to Character, i może zostać trudnym do zabicia Warlordem siedzącym głęboko na tyłach! Bardzo klimatyczne zastosowanie :-( A wielka szkoda, bo zarówno wyglądowo jak i fluffowo te modele zasługują na uwagę. Ale jak pisałek kilka postów temu GW złamało swoją własną grę...
I tym optymistycznym akcentem zakończę dzisiejszy wpis.

Pozdrawiam!








 

sobota, 29 listopada 2014

Nowości na Grudzień od Prodos Games do WARZONA

Heyka





Szybki pościk przed wyjściem na zajęcia. W sieci pojawiło się kilka nowości do Warzona.

Na początek wyglądany przez Imperialnych graczy, bardzo użyteczny upgrade dla Hurrican-a. Mam mieszane uczucia co do tego modelu... Worki z piachem? Really? Czyli w warunkach polowych można zdemontować tą wielką radioaktywną bańkę, żeby... no właśnie.. worki z piaskiem?!?  REALLY??? To wszystko na co stać inżynierów z Imperialu? :-)


 Dwa następne modele należą do Mishimy. I dobrze bo należało im się trochę nowości. Wydaje mi się że ta frakcja była ostatnio trochę zaniedbywana. Co do pierwszego modelu to wygląda bardzo fajnie... jednak te dwie pary łapek do mnie nie przemawiają. Nie bardzo widzę jak coś takiego miałoby działać w warunkach bojowych. Jeszcze to krzyżowe ułożenie włóczni. Ale to tylko moje subiektywne odczucia, i pewnie gracze Mishimy się ze mną nie zgodzą. :-) 


Drugi model też do mnie nie przemówił. Może to wina zdjęcia na wprost, ale wygląda tak... pospolicie. Jak wyżej - nie moje klimaty mogę się nie znać, piszę o moim subiektywnym odbiorze.


I ostatnie modele na grudzień. Nacsa Razides. No tu nie mam się do czego czepiać. Wyglądają naprawdę dobrze. Kropka. :-) Nie mam nic więcej do dodania w ich temacie.


Dobra. Szybki pościk dla utrzymania bloga przy życiu odbębniony. Do zobaczenia w bliżej nie określonej przyszłości.

Pozdrawiam.

środa, 26 listopada 2014

Chaos vs Space Marines

Heyka!




Witam Was moi mili! Dziwną sprawę zauważyłem przed chwilą. Otóż jak przestaję publikować to dostaję więcej komentarzy niż jak publikuję. :-) No cóż. Pewnie takie życie...
A teraz coś nowego na blogu. Zgodnie z obietnicą - obszerny BATTLEREPORT z WH40K! Nie dość że z Jubym ostatnio odkurzyliśmy modele do 40-stki to jeszcze na dodatek świetnie się przy tym bawiliśmy. A żeby było jeszcze lepiej to zrobiłem kilka zdjęć podczas rozgrywki! Zresztą sami popatrzcie tylko, jak Juby się cieszy na samą myśl, aby zepchnąć ze stołu moje paskudne niepomalowane figurki!!!


O wilku mowa. A właściwie o Imperialnych Pięściach, gdyż właśnie ten zakon znajduje szczególne miejsce w moim sercu. I pomimo tego, że nie są najlepszym zakonem z aktualnego podręcznika do Space Marinsów, to właśnie ich wybrałem do walki z wyznawcami plugawego boga. I jeszcze kilka uwag początkowych. Zgodnie z moimi narzekaniami z poprzedniego posta postanowiliśmy ograniczyć to co można wystawiać w naszych grach towarzyskich. Po pierwsze: żadnych książek dodatkowych poza Codexem! Po drugie: max 1 flyer na stronę! Po trzecie: max jeden FoC - Battle-forged Armies! Po czwarte: żadnych sojuszy! Wiem to trochę przestarzałe zasady, ale oboje stwierdziliśmy, że tak nam się gra najlepiej! A więc co znalazło się w mojej armii? Wszystko co widać poniżej czyli:
Captain Sirius dowodzący pięcioma Assault Marinsami z Weteran Sergeantem z Power Fistem i z dwoma Flamerami. Capitan wyposażony był w Burning Blade, Artificer Armour i Jump Pack. Do tego trzy squady Tactical Marines, (Sierżanci wyposażeni w Melta-Bombs, i Combie Weapony - jedn squad z Meltą dwa z Plasmami) wszystkie w Rhino. Sekcje troops zamknąłem squadem Scoutów z Weteran Sergeantem z Power Fistem jeżdżących (latających?) w Land Seederze Stormie. Do tego dwa Dreadnoughty, jeden z Multimeltą, drugi z Assault Cannonem. Jeszcze czołg Predator z podwójnym Lascannonem i Stormtalon z Skyhammer Missile Launcherem.   


A co przyprowadził Juby? Pięknie pomalowaną i skonwertowaną armię Chaosu. Potwornych wyznawców Nurgla. Całością dowodził Demoniczny Książę tzw. "Świnka" :-) z markiem Nurgla. wyposażony w Black Mace, i Nurgle wie w jakie jeszcze inne upgrady... podobno kosztował ponad 300 ptsów! :-) Do tego trzy Rhino wypchane po brzegi Chaos Space Marines z markiem Nurgla. Jeden squad z Plasmami i dwa z Meltagunami. Do tego dwa Maulerfiendsy (jeden przebrał się za mojego Trygona) i znienawidzony przeze mnie  Heldrake! Tylko tyle i aż tyle...


Wylosowaliśmy typ rozgrywki: PURGE THE ALIEN. Strefy rozstawienia: Dawn of War. Juby przegrał Roll-ofa, a ja chcąc mieć pierwszą turę wystawiłem się pierwszy. Jak widać na zdjęciu poniżej, na środku ustawiłem dwa Drednoughty, dwa Rhino z Tacticalami wyposażonymi w Plasmamy wewnątrz i Land Speedera Storma dla wsparcia. Po lewej Predator osłaniany przez Tactical squad z meltami i Capitan Sirius z Assault squadem, gotowi do kontrnatarcia.


Juby po mojej lewej ustawił dwa Maulerfiendsy i jedno Rhino z Chaos Marinsami.


A na środku, w zrujnowanym budynku czaił się Deamon Prince. Lekko z prawej dwa Rhino wypchane wyznawcami Chaosu gotowe do natarcia.


Juby chyba był zadowolony z początkowego ustawienia: :-)


Rzut Jubego na przejęcie inicjatywy nie powiódł się. I zaczęła się właściwa bitwa. Zaczęła się bardzo powoli. Poruszyłem większość armii na środek stołu. Drednoughty przodem, wspierane przez Rhino. Predator ustawił się do strzału w jeden z transporterów Chaosu po mojej prawej stronie tak aby zdublować ostrzał z multimelty Drednoughta. Assault squad ustawił się za budynkiem czekając w gotowości na ruchy Jubego. Faza ostrzału w związku z night fightem ogłoszonym przez Jubego dzięki jego Warlord Traitowi, zakończyła się kilkoma zdanymi przez Jubego cover save-ami.


W odpowiedzi Juby ostro ruszył do natarcia! Cała armia... Prawie cała armia gdyż kierowca Rhino po lewej przeliczył możliwości pojazdu, i wspinając się na dość strome wzniesienie, zerwał gąsienice! Nie zrażeni tym Chaos Marines wysiedli ze środka i pobiegli za pędzącymi Maulerfiendami. A będąc przy Maulerach... Damn! to naprawdę szybkie jednostki! Nie dość, że  poruszają się 12 cali na turę to jeszcze ignorują zasady dotyczące terenu, po którym się poruszają! Mówiąc szczerze nie doceniłem ich szybkości... ale o tym za chwilę.  


Po lewej Juby na pełnej prędkości zaparkował w ruinach na środku stołu!


Na ruinach powyżej Rhino wylądował Deamon Prince, otoczony całunem wyziewów i latających wszędzie much, zasłonięty przez ruiny był pewny, że nic mu nie grozi ze strony ostrzału lojalistów. I wracamy do mobilności Maulerfiendów. Juby wypatrzył, że jeden z Maulerów ma linie widzenia do jednego z moich (kiepsko ustawionych) Assault Marinsów i zadeklarował szarżę! Co było dla mnie całkowitym zaskoczeniem, gdyż byłem pewny, że moja jednostka jest bezpiecznie ukryta za ruinami i już szykowałem się do pozycjonowania jej w następnej turze! Juby nie dość, że szarżę zadeklarował to dzięki zasadzie Fleet (czy wspominałem już jak bardzo mobilne są te bestie?!?) udało mu się dopaść jednostkę mojego Warlorda. Na szczęście dzięki mojemu szczęściu Juby zabił jedynie pojedynczego Marinsa, tracąc przy tym jednego hull pointa. Starcie zakończyło się remisem.


Otrząsnąłem się z szoku po-szarżowego, i zacząłem myśleć intensywnie, próbując ratować sytuację. Na szczęście Imperial Fists dostali posiłki w postaci Stormtalona. Na starcie spozycjonowałem wszystko co miałem na lewej flance rozpaczliwie próbując zatrzymać drugiego Maulera. Do strzału ustawili się kolejno: Predator, Rhino z Meltagunami oraz Stormtalon. Liczyłem się z strzelaniem przez ruiny ale stwierdziłem, że cover save na 4+ nie jest wiele lepszy niż 5+ inv. save. Pod nawałą ognia demoniczna maszyna chaosu straciła dwa hull pointy. Do tego podesłałem Land Speedera ze squadem Scoutów, żeby wspomóc Captaina Siriusa w następnej turze.


Po prawej stronie było o wiele gorzej! Deamon Prince siedział spokojnie w ruinach, drwiąc z mojego ewentualnego ostrzału mając 2+ cover save dzięki zasadzie shrouded. Postanowiłem więc zaatakować Rhino Chaosu wszystkim co miałem. Posłałem oba Dreadnoughty do boju. Licząc, że zniszczę transporter ich ostrzałem, podesłałem oba Rhina z Plasmagunami, aby były gotowe ostrzelać wszystko co wybiegnie z wraku. Oczywiście efekt ostrzału był żaden. Udało mi się wbić pojedynczego glance hita. Na domiar złego żółty Drednought spalił swoją 5 calową szarżę rzucając całe trzy oczka na dwóch kościach!


Tu zdjęcie z innej perspektywy, żeby pokazać że tam za budynkiem czai się jeszcze jeden Drednought.
 

W turze Jubego moja sytuacja z ciężkiej stała się dramatyczna! Juby dostał posiłki w postaci Heldrakea. Na szczęście wszyscy Marines siedzieli jeszcze w swoich "METHAL BOXES" :-) Deamon Prince wyskoczył na środek pola walki, gotowy do szarży. Na dodatek wreszcie udało mu się rzucić moc "Iron Arma" z Biomancji, czyniąc siebie odpornym na ogień z Bolterów. Jednak tym razem szczęśce uśmiechnęło się do mnie i żaden z Rhino nie został zniszczony! Deamon Prince zniesmaczony postanowił rozprawić się za to z Dreadnoughtem w walce wręcz.    


Po lewej stronie również zrobiło się nieciekawie. Uszkodzona bestia spozycjonowała się do ataku. A dziesiątka Chaos Space Marines z uszkodzonego Rhina była coraz bliżej.  Faza walki wręcz nie przyniosła jednak rozstrzygnięcia. Juby miał szczęście bo Captain od początku walki nie mógł trafić więcej niż jednym atakiem, a ja miałem szczęście bo ten sam Captain notorycznie zdawał swoje 4+ inv. save! Patrząc na moje ostatnie rozgrywki stwierdzam, że 4+ inv jest lepszy niż 3+ :-) bo 4+ zdaję w 80% a 3+ nigdy mi nie wychodzi. :-P


Po prawej Deamon Prince szybko rozprawił się z Drednoughtem i ukrył za wrakiem.


Musiałem pozbyć się Demona jeżeli chciałem przeżyć kolejną turę! Więc rzuciłem na niego wszystko co miałem. Sytuację dodatkowo komplikował fakt, że Deamon Prince był odporny na ostrzał z bolterów w tej turze. Prawie się udało. Prawie...  


Za to po lewej stronie pojawiło się światełko na końcu tunelu. Captain wreszcie trafił Burning bladem i zniszczył piekielną maszynę, Scouci rzucili się na drugą i zniszczyli ją swoimi granatami przeciwpancernymi. Jednak to światełko na końcu tunelu okazało się nadjeżdżającym pociągiem, gdyż w turze Jubego zza ruin wyłoniła się piekielna dziesiątka i dwoma celnymi strzałami z meltagunów pozbyła się Captaina Siriusa i towarzyszącego mu Weteran Sergeanta Assault Marinsów. A z drugiej strony nadleciał Heldrake i spalił praktycznie cały squad Scoutów.
 

Z prawej strony, wściekły, ranny Deamon Prince rzucił się na lewitującego Stormtalona powodując wielką eksplozję.  Marines Chaosu z meltagunami skupili ogień na Drednoughcie, a ci wyposażeni w Plasmaguny próbowali otworzyć Rhino lojalistów. Przelatujący Heldrake zniszczył wierzę Predatora. Imperator raczył spojrzeć łaskawym okiem na swoich wojowników i powstrzymał Deamona przed rzuceniem po raz kolejny Iron Arma.
W ruch poszły Boltery. Salwa za salwą kierowały się w stronę Deamona w końcu jeden z pocisków przeszył jego czaszkę odsyłając go w niebyt. Taranowanie wykonane przez Predatora i salwa z meltagunów spowodowała eksplozję Rhina Chaosu.


Ocalały Scout, po stracie towarzyszy oszalał z wściekłości, i w pojedynkę rzucił się do walki wręcz z hordą Chaos Marines. Overwatch skrócił jego cierpienia. 


Koleje tury to mordercza walka na śmierć i życie w środku pola. Marines stracili cały ciężki sprzęt ale umiejętnie bronili się resztkami sił. Prawie udało im się zniszczyć cały squad Choaosu, zniszczyli kolejne Rhino. Jednak przewaga była już po stronie Chaosu. Heldrake raz za razem wypalał ocalałych Marinsów...






Walka była ostra i wyrównana do samego końca. Jednak po podliczeniu punktów zwycięstwa okazało się, że Juby wygrał dość znaczną różnicą.


Gratulacje dla zwycięzcy. Mam nadzieję, że kolejne rozgrywki będą równie wyrównane co ta.

Dziękuję wszystkim, którzy dotarli do końca tego dość przydługiego posta. Przypuszczam, że kolejne posty pojawią się dopiero w przyszłym tygodniu. Jak zwykle proszę o komentarze.

Pozdrawiam!