wtorek, 28 października 2014

Zbiera we mnie "Furia"! Czyli dobre złego początki...

Heyka!


Dzisiejszy temat tylko zahacza o tematykę tego bloga, ale po prostu nie mogę przejść obojętnie obok tego filmu. Wczoraj udało mi się wraz z kilkoma znajomymi oglądnąć "Furię". Jako, że krytyk filmowy ze mnie żaden, to nie będę rozpisywał się nad "warstwą emocjonalną" czy "artystycznym odbiorze" filmu. A jedynie postaram się oddać swoje prywatne odczucia w tym temacie. (uwaga spoilery, ale z drugiej strony historia jest tak banalna i przewidywalna, że możecie czytać dalej - nic nie stracicie) ;-)


Na starcie muszę napisać, że film mi się podobał. MIMO WSZYSTKO!!! :-) Bo scenarzysta i reżyser strasznie starali się aby ten efekt mi zepsuć! Ale po kolei. O co chodzi? Jest kwiecień 1945. Wojna chyli się ku końcowi, a pancerne wojska niemieckie przewyższają naszych pancerniaków zarówno technologicznie jak i ilościowo(!) Co KURA?!? No dobra może się przesłyszałem. (na szczęście się przesłyszałem a właściwie przeczytałem bo to wina tłumacza w originale brzmi to: "American tanks were outgunned and out armored....", które bardzo pokrętnie można potraktować przy tłumaczeniu, że mieli więcej pancerza czyli musieli mieć więcej czołgów) :-) Oglądam dalej. Jest nieźle. Powiem więcej jest NAPRAWDĘ DOBRZE. No dobra pomijam tu niemieckiego oficera na koniku, który wybrał się na przejażdżkę między wrakami czołgów, które notabene mają za chwilę zostać ostrzelane przez artylerię. Ale reszta jest OK! Jest brud, smród, i ... ubóstwa nie ma ale za to ciała spychane do rowu przy pomocy lemiesza i setki rannych w obozie amerykanów są! Wojna jak się patrzy. Widać, że wszyscy są zmęczeni i zrezygnowani. Wyposażenie i mundury dobrane z niezwykłą dbałością o szczegóły. Nawet taka pierdołka jak to, że Brat Pit używa zdobycznej broni, STG44 która nie miała sobie równej w tamtym okresie pokazuje jego status weterana! Do załogi tytułowej "Furi" czyli Shermana 76mm trafia zupełnie zielony rekrut. Zapowiada się nieźle. Szkolenie przechodzi na miejscu "otwórz klapkę możesz strzelać, zamknij klapkę - teraz nie możesz" i jazda do akcji. Na szczęście nie ma tu patosu i wąchania własnych bąków jacy to amerykańscy żołnierze byli dobrzy i wspaniali.  I już podczas przejazdu do miejsca walk pluton traci Szermana dowodzenia trafionego i spalonego przez celny strzał z pancerfausta oddany przez Hitlerjugend. Moment zawahania "nowego" i cała załoga płonie w czołgu a dowódca ogarnięty płomieniami strzela sobie w łeb na jego oczach!


Dalej jest jeszcze lepiej. Pierwsza potyczka wygląda znakomicie. Wiadomo maniacy będą się czepiać, że taktyka nie ta, że Niemcy strzelają jak szturmowcy z Gwiezdnych Wojen, ale efekt jest super. Reżyser pojechał trochę po bandzie pokazując jak Brat Pit próbuje złamać "nowego" zmuszając go do rozstrzelania więźnia, przy którym znaleziono amerykański płaszcz. Ale w sumie scena jest jak najbardziej na miejscu. A napięcie po stoczonej potyczce, w której otarli się o śmierć trochę "usprawiedliwia" takie zachowanie.

 
Następne sceny są równie dobre. Zdobywanie miasta kojarzy mi się z najlepszymi scenami tego typu, z gatunku filmów wojennych. Nie bardzo jest się do czego przyczepić. Natomiast przegadana dłużyzna, która następuje po zdobyciu miasta jest jakby nie na miejscu. Tak jakby reżyser w  50 minucie filmu przypomniał sobie, kurde jestem w połowie a wykorzystałem już 3/4 funduszy na efekty specjalne. Trzeba trochę wyhamować! To przez następne 25 minut pokaże, jak chłopaki jedzą śniadanie! Ja rozumiem - głębia przekazu. Ja rozumiem, że trzeba trochę "warstwy emocjonalnej". Ale nie do takiego filmu!!! Kurde z filmu wojennego w połowie postanowili zrobić dramat wojenny. No totalna schizofrenia! Zwłaszcza że chwilę później następuje, moim zdaniem najlepsza scena tego filmu! Oglądnijcie sobie:



Oczywiście to niepełna scena, i nie robi takiego wrażenia jak na ekranie filmowym, ale można zobaczyć o co mi chodzi. Werter co prawda czepiał się że taktyka Tygrysa była trochę nie na miejscu. Że nie w pełni wykorzystał swoją przewagę. Ale nie każdym Tygrysem dowodził Wittmann, zwłaszcza pod koniec wojny. Gdy załogi niemieckich czołgów były często niedoświadczone. Poza tym gdyby wykorzystał całą przewagę film skończyłby się na tej scenie. :-) I wiecie co 1000 razy wolałbym, żeby tak było gdyż to co dzieje się potem to już tylko o pomstę do nieba woła!!!


Jak mogliście przeczytać powyżej do tego momentu, nie licząc małej dłużyzny w środku filmu, byłem oczarowany. Jednak zakończenie przygotowane przez reżysera filmu najpierw mnie zaskoczyło a potem już tylko zniesmaczyło. Zapytacie pewnie czemu wrzuciłem zdjęcie z 300? Otóż dlatego, że nasza dzielna załoga postanawia pobawić się w Leonidasa i poświęcić się w imię wyższego dobra, starając się powstrzymać przeważające siły wroga uszkodzonym czołgiem! Ja pierdzielę. Ok dało się to zrobić! Jak bardzo chcieli właśnie tak zakończyć, mieli do tego pełne prawo. Ale wykonanie mnie przerosło. Bo było po prostu głupie! Leonidas przynajmniej potrafił wykorzystać przewagę terenu, a nasi pancerniacy walczą tam gdzie stanęli. Po prawej rzywopłot pozwalający podejść pod sam czołg po lewej budynek dający osłonę piechocie. No po prostu wymarzony teren do ataku na czołg! Ale na boga nie do obrony!


Kurde dało by się to nawet jakoś wytłumaczyć. Głupa scena: wjechaliśmy na minę patrzymy na pole po prawej a tam MINES!!! na tabliczce. I już sprawa prawej flanki załatwiona do tego ujęcie kilku Niemców wbiegających na pole i wysadzanych w powietrze! Do tego dom oddalony o paręset a nie o kilka metrów, i reszta to otwarte pole. I już cała akcja wygląda bardziej prawdopodobnie! Mamy karabiny maszynowe, gruby pancerz, który przeciwnik może przebić tylko z krótkiej odległości. W czasie I Wojny Światowej para CKMów potrafiła zatrzymać natarcie kilkuset ludzi! Druga opcja? Po co unieruchamiać czołg od razu? Już widzę te sceny przejeżdżającego na pełnej prędkości czołgu strzelającego z wszystkich karabinów. Nawet można by skończyć tak jak  w originale, po prostu jeden ze strzałów z pancerfausta trafia w gąsienicę. I mamy unieruchomiony czołg!


Ale nic to. Bo przecież elitarna jednostka Niemiecka SS, przedstawiona jest jak ostatnie łamagi! Nie dość że maszerując w pobliżu frontu podśpiewują sobie niczym wilkołaki z Pana Kleksa a odgłosy jakie wydają kojarzą się tylko z hordami Sarumana w Władcy Pierścieni. To jeszcze po drodze gubią wszystkie Pancerfausty, które widać wyraźnie w scenie przemarszu. Naliczyłem co najmniej 5 na oddział, a gdy przychodzi do walki oddają w sumie może ze cztery niecelne strzały. Za to ostrzał z karabinów maszynowych kładą skutecznie. Szkoda tylko, że nie wpadli na to że tego typu taktyka jest zupełnie nieskuteczna! No i zamiast flankować rzucają się prosto pod karabiny maszynowe naszych dzielnych bohaterów! No po prostu szkoda słów...  Efekt końcowy bardziej pasuje do "Bękartów Wojny" niż do poważnego kina wojennego, do którego aspirowała "Furia".
Podsumowując - film miał potencjał na naprawdę kawał dobrego filmu wojennego, który niestety został całkowicie roztrwoniony przez ostatnią scenę.   
A na zakończenie, żeby zachować odrobinę optymizmu. Polacy nie gęsi swoją "Furię" mają!!! ;-)


Pozdrowienia!



8 komentarzy:

  1. Powiedzmy sobie szczerze szalu nie ma z tym filmem. Tak jak mowilismy do momentu uszkodzenia gasienicy jest to poprostu przyzwoity film wojenny potem nastepuje farsa ( niemcy idacy jak zombi falami pod lufy karabinow maszynowych czolgu - widok bezcenny)

    OdpowiedzUsuń
  2. jedyne z wojennych realizacji które można polecić to band of brothers, praktycznie bez bzdur:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakbym miał się bawić w adwokata diabła, to bym powiedział że te 'elitarne' jednostki SS (szczególnie na tym etapie wojny) to byli partyjniacy, z dowódcami też z partyjnego klucza, którzy mogli się nadawać co najwyżej do gnojenia opozycji i paradnego maszerowania przed swym furherem. Za to taktyce mogli wiedzieć tyle co przeciętny amerykański reżyser filmów wojennych ;)
    I tak pewnie fanboye będą to uzasadniać :D
    -Misiek

    OdpowiedzUsuń
  4. Film całkiem niezły do momentu ataku tygrysa, później coraz gorzej z kulminacją zwały w ostatniej potyczce, tfu masakrze domniemanych oddziałów Wafen ss. Do pełni epickości, brakowało jeszcze tylko amerykańskiego patosu w postaci flagi nakładanej przez młodego na zastrzelonego dowódcę czołgu i byłbym pewny, że film w większości sponsorowało dowództwo wojsk zmechanizowanych USA, w przekazie dla młodych, nieważne jakimi trumnami jeździliśmy*, czy będziemy jeździć, teraz mamy zajebiaszcze M1... Abrams, dołącz do nas już dziś.
    PS. Oczywiście nawet jakby wercik był tym niemieckim snajperem, musiałby strzelać przynajmniej 3 razy :P, od takie realia filmu.
    O ostatniej scenie dobitnie wypowiada się tank veteran:
    "I thought the film showed accurately how tough life could be in a tank, but the final scene where the crew hold out against a battalion of Waffen SS troops was too far fetched. The Germans seemed to be used as canon fodder. In reality they would have been battle-hardened and fanatical troops who would have easily taken out an immobile Sherman tank using Panzerfausts (an anti-tank bazooka). They also seemed to have an inexhaustible supply of ammunition and fuel. A Sherman tank only does five miles to the gallon so I think they would have run out long before the final showdown."

    OdpowiedzUsuń
  5. CD...
    Jednak nie chcę skupiać się na ostatniej "bitwie". Zważywszy na zainteresowania, bardziej byłem ciekawy potyczki z tygrysem. Można powiedzieć, że to była moja wisieńka na torcie w tym filmie i na tej scenie się skupię. Ogólnie po obejrzeniu owej potyczki byłem na tak, ale (poniższe rozmyślania, są czysto moje, jeden lubi to, inny tamto, pewnie jestem "fanboyem" - dzięki misiek ;)...)
    PLUSY:
    - otoczka po pierwszym strzale, aura niepewności w stylu "bosze tylko nie tiger", jak chcą sie wycofać i jak ekipy są "lekko" obsrane
    - lubie w filmach dbałość o szczegóły na planie kostiumy/miejsca/etc, a szczególnie broń (zakładając, że wercik nie zmienił się zbytnio w tej kwestii mamy tak samo), to dodaje klimatu, jest bardziej realne i często uwydatnia "smaczki" - takim niechybnie w tej scenie były strzały z działa 8,8 cm KwK 36 w Tiger - a teraz ględzenie gero, czyli garść smaczków historycznych - działo 8,8 cm KwK 36 powstało na bazie 8,8 cm Flak 18 (można nawet rzec, że jest prawie identyczne), to drugie było używane przez armię niemiecką prawie od początku jako działo aa z prawie idealnie prostą linią strzału, dużą szybkostrzelnością i celnością. Dzięki tym cechom okazało się, że po wprowadzeniu w 1941 na front wschodni czołgów T-34, słynna osiemdziesiątka ósemka była często jedynym działem przeciwlotniczym zdolnym zniszczyć w/w czołg jednym strzałem, w związku z tym wszystkie bataliony osiemdziesiątek ósemek dość szybko przerzuciły się w nowe rejony doświadczeń użycia ich jako broni p-panc. Dużą masa pocisku i prędkość wylotowa pocisków, wydawały charakterystyczny dźwięk przy strzale. Z wspomnień jednego z rosyjskich żołnierzy, które znalazłem gdzieś, kiedyś było mniej więcej "gdy słyszeliśmy świst osiemdziesiątek ósemek, każdy z nas chował się głębiej w okopach, od samego dźwięku mieliśmy pełno w gaciach".
    I właśnie ten piękny smaczek, gdy słychać ten dźwięk, a później eksploduje Abrams z kolumny - delicious :)
    - niszczenie Abrams'ów - zuo ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. CD 2...
    MINUSY: (nie jestem szpecem czołgistą, ale znam trochę faktów, statystyk etc):
    - największy - zniszczenie ostatniego czołgu, zamiast pierwszego, nawet przy rotacji miejsc, dowódca bardzo często jechał na przedzie kolumny, bach, nie ma dowódcy, morale w dół, chwilowy chaos kto zastępuje, dodatkowy czas dla tigera na kolejny strzał przed "pozbieraniem" jednostki, wiem Wittmann był jeden, ale niezłych pancerniaków było więcej Ernst Barkmann, Otto Carius, Kurt Knispel i inni, a teraz lansik fin Erkki Halonen za prowadzenie mojego ulubionego TD StuG III Ausf. G :D (tak btw, ogólnie lubie finów za gonjenie rucholi podczas IIWŚ, szczególnie ich snajperów). Dodatkowo mam dziwne wrażenie, że tego typu taktyki niszczenia pierwszego czołgu to temat podstawowych wykładów dla przyszłych pancerniaków, a sam Wittmann zrobił szał bo nie dość, że zniszczył "podręcznikowo" pierwszy to przejechał bokiem na koniec kolumny, spalił ostatni, a później zablokowaną resztę.
    - między 1 strzałem, a odpaleniem smoke z Sherman'a mija 40sek, tygrys wali w tym czasie jeszcze raz (niecelnie) i czeka jak dureń na "zasłonięcie pola widzenia", z szybkostrzelnością 6-7/min i celnością bitewną 100-500-1000m 100-99-93%, można powiedzieć, że coś kiepsko 2 strzały tygrysa w ciągu 40sek, na odległość grzecznie podaną do 800 yardów x 0,9144 = 731,52m. Ogólnie Tiger strzela słabo, pomijam już nawet 2 chybienia na ostatnim bohaterskim Sherman'ie - zawsze można założyć, że jechał nim kusy z jego luck'iem do kostek :P
    - załoga, zastanawiało mnie kto prowadzi Tiger'a, niby nic, ale bardziej prawdopodobne było, że Waffen SS niż wermacht, szczególnie, że to koniec wojny, brak oznaczeń oprócz krzyża na czołgu, trochę utrudniał, ale naprowadziły mnie komendy i na końcu na 100% mundur dowódcy z naszywką ss na prawej klapie munduru (scena 01:24:02), panowie z SS żenua, jak na takie wyszkolenie jakie wam dali...
    - manewry przód/tył, no proszę nasz tiger to czołg ciężki, a Sherman średni, jest szybszy i zwrotniejszy, a my mamy Emila, który świetnie obraca wieżę czołgu i ni ch... się nie dogaduje z naszym kierowcą Anderasem nacjonalistą z Francji, który zdradził dla nas kraj (z czego się cieszymy), ale zapomniał, że tylko w francuskich czołgach jest jeden bieg do przodu i 5 w tył, że nie wspomnę o obracaniu czołgu w miejscu lub skręcaniu - grono fanów Tiger'a z gier online rzucało zapewne wielonarodowe "kur... co za nooby" widząc końcówkę pojedynku ;) - panowie z SS żenua x2
    - dla mnie osobiście na pojedynku z Tiger'em film powinien się skończyć (tak wiem, fanboy ;)...)
    NEUTRALNIE:
    - mimo wszystko pojedynek mi sie podobał, można założyć, że łachy z SS były zbyt pewne siebie, dowódca przepełniony pychą wyższości swojej załogi i niemieckiego sprzętu - "tylko 4 Sherman'y, jedziem Andreas...", i na końcu nie chcąc pogodzić się z porażką, w wyższości swojej "rasy" strzela pompatycznie z Waltera do Sherman'a, taaak to mogłoby być to...

    * żołnierze niemieccy nazywali Sherman'y - Tommy-Kocher ("maszynka do gotowania/opiekacz do - Angoli"), wiem, wiem, w późniejszych wersjach w większości pozbyto się owej "niedogodności"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musisz wziąć jeszcze pod uwagę, że Tygrys został trafiony wiele razy przez szarżujące Shermany. Jak na kondycję czołgu to raczej nie wpłynęło, to bezpośrednie trafienie dla załogi raczej przyjemne nie było! Jest duża szansa, że kogoś tam w środku ogłuszyło/zamroczyło.
      Co to podanej szybkostrzelności, to tak jak napisałeś, wartości teoretyczne. Bo przy większej odległości, zasłonach terenowych, ruchomym celu to już tak pięknie na pewno nie wyglądało.
      Zresztą dla fabuły filmu byłoby kłopotliwe gdyby główna postać zginęła od pierwszego niespodziewanego strzału! :-)

      Usuń
    2. Nom całe 3 trafienia w przedni (najgrubszy) pancerz przed zniszczeniem 2 Sherman'a... Wiele razy to został trafiony ten - "9 stycznia 1943 roku w czasie walk z wojskami radzieckimi jeden z Tygrysów otrzymał następującą liczbę trafień: 227 razy pociskami kal. 14,5 mm rusznic przeciwpancernych, 14 razy pociskami kal. 45 mm armat przeciwpancernych oraz 11 razy pociskami kalibru 76,2 mm armat przeciwpancernych!!! Mimo tego był on w pełni sprawny i o własnych siłach dojechał na warsztatu polowego oddalonego o 60 kilometrów."
      Ogłuszenie załogi mogło owszem występować po trafieniu/zrykoszetowaniu na wieżyczce Tigera pociskiem o sporym kalibrze.
      Nie jestem ślepy na wady tych czołgów, paliwożerność - ekonomiczna nieopłacalność (1 Tiger =4-5 Stug IV) zbyt duża masa, przy awarii/unieruchomieniu czołgu na polu bitwy praktycznie uniemożliwiała transport czołgu do naprawy. Bardzo wiele maszyn zostało w związku z tym porzuconych/wysadzonych przez załogę na polu bitwy. Problemy w zimie, w terenie podmokłym/błotnistym, problemy techniczne z układem przeniesienia napędu - ograniczano prędkość czołgu i zakazywano gwałtownych manewrów.
      Ale rozchodzi mi się o to, że gdy już działał - "Szczególnie sprawdzały się na otwartych przestrzeniach, gdzie mogły niszczyć czołgi wroga z dużej odległości, będąc chronione potężnym pancerzem." - robił zamieszanie, szczególnie w potyczkach jak w filmie.
      Dopiero użycie różnych rodzajów wojsk wspomagających + czołgi skutecznie eliminowało je z walki "Tygrysy, które były niezrównane w pojedynkach z czołgami przeciwnika, ginęły od zmasowanego ognia artylerii, bombardowań lotniczych i ognia dobrze ukrytych armat przeciwpancernych."
      Przy dużej przewadze liczebnej, logistycznej, zróżnicowaniu oddziałów i możliwości wsparcia np. lotniczego, da się wszystko rozwalić, atakować z kilku stron, wykorzystywać słabe strony jednostki etc. Zresztą często w IIWŚ okazywało się, że nie jakość a ilość ma znaczenie.
      A film jak film swoje musiał pokazać.

      Usuń