środa, 25 stycznia 2017

A w RPG bawimy się TAK!

Heyka!



Jakbyście mieli za dużo wolnego czasu to poniżej przedstawiam Wam wprowadzenie do sesji RPG, które prowadziłem pod koniec grudnia. Większość z Was już czytała ale wrzucam bo takie teksty lubią mi się gubić a jak już poświęciłem trochę czasu na napisanie to fajnie by to było przeczytać sobie po latach :-)
Pomiędzy rozdziałem pierwszym a drugim była sesja… A co na sesji się działo to wiedzą ci co byli :-)
Enjoy!


Wprowadzenie
Altdorf, środek jesieni. Od tygodnia pada deszcz. Widzący wieszczą koniec świata. Stare kurwy nie chcą zdychać, a młode dostały trypla i teraz połowa męskiej populacji notorycznie drapie się po jajach. Piwo w lokalnym wyszynku skisło i jest jeszcze paskudniejsze niż zazwyczaj. Pieniądze z ostatniej pracy zaczynają się kończyć. Ludzie z dzielnicy zaczynają znikać. Na północy źle się dzieje.  Wojsko zaczęło agresywną rekrutację„Ojczyźnie trzeba dziś świeżej krwi – Marynarzy floty wojennej”. Pozom rzeki podnosi się notorycznie i dzielnica portowa brodzi już po kostki w wodzie. Co gorsza wybiło też miejskie szambo i teraz wszędzie wali gównem. Bogacze zamknęli swoja dzielnicę i lepiej nie pokazywać się tam po zmroku, bo prywatni ochroniarze wyznają zasadę strzałów ostrzegawczych w tył głowy. A jeszcze zalegacie Klausowi ze straży miejskiej z wypłatą za ostatni miesiąc…


 Rozdział pierwszy


Wieczór zapadł bardzo szybko. Właściwie kilka ostatnich promieni słonecznego światła ledwo przebijało się przez grubą zasłonę chmur. Zimny, ciężki deszcz, nieustanie padał już szósty dzień i nic nie zapowiadało, że w najbliższych dniach pogoda zacznie się poprawiać. Zaułek Ślepego Karczmarza nie przyciągał przyjezdnych swoim wyglądem nawet w słoneczne dni. Ale teraz odstręczał jeszcze bardziej. Zbutwiałe deski ułożone bezpośrednio na rozmokłym klepisku były śliskie niczym brzuch ryby. Sterty śmieci wyrzucane bezpośrednio na ulicę zalegały tu i ówdzie. Zazwyczaj spływały razem z deszczem do kanałów ale teraz gdy poziom rzeki podniósł się, wszystkie okoliczne kanały wypluwały wodę, zamiast ją odprowadzać. Zapach także przyprawiał o mdłości. Mieszanina odchodów, odpadków i odoru z znajdującej się nieopodal garbarni. Grupa awanturników zbliżała się jednak uparcie do jedynego światełka znajdującego się na końcu zaułka. Powitały ich groźnie wyglądające, okute drzwi, z żelazną zasuwą na wysokości oczu. W oddali słyszeć się dało śpiewy z kaplicy św. Bernarda Męczennika, który własnym ciałem osłonił Imperatora Magnusa.
Pierwsza z postaci uniosła rękę i łomotnęła kilka razy kołatką w kształcie delfina. Kołatka wyglądała zupełnie nie na miejscu. Misternie wyrzeźbiona, mosiężna. Wyglądała tak jakby prowokowała do kradzieży. Ale jednak dalej wisiała na swoim miejscu…
Zasuwa odsunęła się z metalicznym trzaskiem.
- Hasło!
- A weź spierdalaj! Otwieraj krasnoludzki cwelu! My tu mokniemy na tym pierdolonym deszczu!
- Miałeś być sam.
- Ale jak już bystrze zauważyłeś nie jestem! I tak wszystko bym musiał im przekazać wiec zabrałem ich ze sobą żeby dwa razy się nie powtarzać.
Żelazne argumenty zbiły krasnoluda z tropu.
- Otwieraj kurwa albo sobie idziemy! Nie będziemy tu dłużej moknąć!
Zza drzwi dało się słyszeć po chwili odmykany zamek… potem drugi i trzeci, i drzwi z lekkim skrzypnięciem otworzyły się odrobinę. Pierwsza postać wcisnęła się do środka.
Wewnątrz powitał ich krótki, dobrze oświetlony dwoma lampami korytarz. Korytarz kończył się kolejnymi okutymi drzwiami. Krasnoluda nigdzie nie było. Uwagę Awanturnika zwróciły dyskretne otwory na wysokości brzucha przeciętnego człowieka w kolejnych drzwiach. Na wysokości brzucha ale i na wysokości kuszy trzymanej w rękach niezbyt wysokiego krasnoluda…
- Nieźle się tu urządziłeś Torgrim. Spodziewasz się jakiś nieproszonych gości?
- Przezorny zawsze ubezpieczony. Wiesz jak bywa w moim fachu. - Odparł krasnolud zza drugich drzwi.
- A o którym fachu mówisz? Pasera? Szpicla? Wywrotowca?
- O wszystkich przyjacielu o wszystkich… Zamknijcie porządnie za sobą wrota! Wpuszczę Was dalej!
Krasnolud upewnił się że zewnętrzne drzwi są dokładnie zamknięte i otworzył drzwi wewnętrzne. Kolejne pomieszczenie przypominało kantorek jakiegoś kupca, zajmującego się wszystkim i niczym zarazem. Jakieś mechaniczne zabawki, szkatuły, wazy, obrazy. Było tu praktycznie wszystko. Na środku pokoju stało bogate pięknie zdobione biurko przy którym stało tylko jedno krzesło.
- Miałeś być sam. – Krasnolud zerkną w stronę przybyłych awanturników - To reszta niech stoi! - burknął pod nosem, zajmując swoje miejsce za biurkiem.
- Masz dla nas jakieś zadanie?
- A pewnie że mam… Ty tam! Zostaw to! Te ciastka są dla kupujących a nie dla… - krasnolud trochę spuścił z tonu – takich ja Wy.
Togrim był niski nawet jak na krasnoluda. Próbował dostosować się do aktualnej mody imperialnej ale jakoś mu to nie wychodziło. Do tego był przy kości, co czyniło jego postać trochę komiczną. Ale ci co znali krasnoluda wiedzieli że nie warto żartować z jego wyglądu…
- Dobra przejdźmy do interesów bo mi ziemniaki w piwnicy gniją. Mam dla Was małą robotę. Mój informator doniósł mi że niedawno Mistrz Joachim Slüter wyjechał pilnie z miasta.
- I nie prędko wróci – wtrącił awanturnik- wszyscy słyszeliśmy o Mistrzu Joachimie. Na mieście powiadają, że stosik na placu Floriańskim już się tlił w oczekiwaniu na Maestra Slütera. A inkwizytorzy już ostrzą sobie pazury na tak łakomy kąsek w całym Imperium. Ten, który dorwie Mistrza Joachima zbierze sobie niezłą sławę… Ale co nam prostaczkom do Slütera? Chyba nie chcesz żebyśmy go ścigali?!?
- No gdzie!?! Na brodę Grungiego! Wy do Mistrza Slütera! No proszę Was… Bez Urazy oczywiście.
- No dobra, rozumiemy jak bardzo nas poważasz. Przejdź do sedna.
- Otóż Maestr Slüter miał siedzibę.
- To też wiemy! Teraz Inkwizytorzy zdejmują tam kamień po kamieniu żeby znaleźć co ciekawsze zabawki Mistrza. I co nam do tego?
- Jak mi będziesz dalej przerywał to nigdy się nie dowiesz do kurwy nędzy! – krasnolud nie krył już zdenerwowania – Mogę?
- Ależ proszę, zamieniamy się w słuch
- Jak już mówiłem Slütera miał jeszcze jedną siedzibę. Sekretną. O której Inkwizytorzy jeszcze nie wiedzą… A ja wiem! – paskudny uśmiech wykwitł na pucułowatym obliczu krasnoluda.


   
Rozdział drugi

Powiew zimnego powietrza omiótł salę w której siedzicie. Drzwi do karczmy w której się zatrzymaliście stanęły otworem. W powstałym prześwicie pojawiła się zgarbiona sylwetka podróżnego.
- Zawrzyj wrota bo strasznie piździ! – Karczmarz serdecznie powitał gościa.
 - Do ciebie godom! Głuchy jesteś? Zawrzyj wrota bo mi izbę wyziębisz! –Karczmarz był wierny staremu prawu gościnności.
Postać nie drgnęła nawet o centymetr. Lekko kołysała się tylko na boki.
- Ty pachołku Jak cię zaraz spiorę! - Karczmarz złapał pogrzebacz i szybkim krokiem zbliżył się do nieznajomego. Zamachnął się do ciosu. Postać podniosła wzrok na karczmarza a ten skulił się pod jego spojrzeniem, i czym prędzej prysnął w kierunku kuchni wykonując intensywnie znak młota na piersi.
Postać powoli weszła do środka. Omiotła całą salę wzrokiem. Albo tak się Wam wydawało gdyż ciągle nie było widać jego oblicza spod obszernego kaptura. Powoli ale zdecydowanie ruszyła w Waszym kierunku. Drzwi zatrzasnęły się za nią. Żaden z Was nie zauważył ruchu rąk nieznajomego!
Podróżny zajął krzesło na końcu stolika przy którym siedzieliście. Powolnym nienaturalnym ruchem zaczął zdejmować kaptur. Ręka wygięła się pod dziwnym kątem jakby miała dodatkowy staw między dłonią a łokciem. Żaden z Was nawet nie drgnął. Wasze ciała wydają się dziwnie ociężałe, i niezdolne do jakiegokolwiek ruchu. Pod kapturem ukazało się oblicze, które przepędziło rozgniewanego karczmarza z pogrzebaczem. Lekko wykrzywiona łysa głowa. Usta a właściwie wąska szczelina w miejscu gdzie powinny być usta. Pozbawiona była jakichkolwiek warg. Kilka kępek włosów tu i ówdzie. Jedno ucho znacznie większe od drugiego. Mniejsze ucho położone było wyżej niż to większe. Jednak najbardziej przerażające były oczy, A właściwie dziury po oczach. Puste nieregularne otwory, głębokie, pochłaniające światło wokół. Sprawiały wrażenie jakby miały was wessać...
– Ale piździ na dworze! -  Demon przemówił całkiem przyjemnym miękkim głosem.
– To chyba trochę moja sprawka… A właściwie Wasza! – szczelina z przodu twarzy wygięła się w coś przypominającego uśmiech. -  Coś tam się popieprzyło w pogodzie, po tym jak uwolniliście mnie z mojego więzienia. Za co wam szczerze i wylewnie dziękuję! – Demon skłonił się nisko, a zimny dreszcz przeszedł po Waszych plecach.
- Szkatuła była ostatnią pieczęcią, która trzymała mnie jeszcze w niewoli po tym jak Mistrz Slüter –wręcz namacalnie dało się wyczuć nienawiść płynącą z głosu demona gdy wymawiał to imię – opuścił miasto. Ale co się odwlecze to nie uciecze… Chciałem Was zapytać co zamierzacie zrobić ze szkatułą. Bo nadal ją macie? Prawda? – puste oczodoły poruszyły się lekko jakby zaglądając Wam w oczy.
- Taaak… Macie ją jeszcze… Wyczułem to. Dobrze! Sugerowałby Wam abyście zniszczyli ją jak najszybciej! – demon rozejrzał się po sali.
- Taaak… Macie ją jeszcze… Wyczułem to. Dobrze! Sugerowałby Wam abyście zniszczyli ją jak najszybciej! – demon rozejrzał się po sali.
- Nie kominek się nie nadaje… za mały żar… Ale na pewno w okolicy jest jakaś kuźnia. Tak to powinno wystarczyć. Pamiętajcie przecież, że to plugawy przedmiot Chaosu! Trzeba go jak najszybciej spalić! Tak powinni zrobić praworządni obywatele. Bo przecież jesteście praworządni? Nieprawdaż? Tak praworządnie poderżnęliście gardło słudze Slütera! Strasznie mnie to ucieszyło. Już się obawiałem, że go posłuchacie i dalej będę tkwił w tej przeklętej niewoli. Ale nie! Wy jesteście przecież ci DOBRZY! Przy okazji niezła rzeźnia wyszła Wam na pięterku. Tyle przemocy tyle nienawiści tyle krwi się zmarnowało. Wy na pewno jesteście ci dobrzy? Bo chętnie przyjąłbym Was na służbę. Szczególnie teraz gdy zamierzam zostać tu na dłużej. Nie? Na pewno? Przemyślcie jeszcze moją ofertę. Ja na pewno Was docenię! I szczodrze wynagrodzę! Oferta dnia! Jeszcze nigdy nie byłem tak szczodry jak w tym momencie… - Demon zaczął śmiać się… no demonicznie.
- Ale wróćmy do Waszego problemu. Szkatułka. Zniszczcie ją jak najszybciej a Was wynagrodzę. Możecie ją też oddać temu kto was napuścił na sługi Slütera. Na jedno wyjdzie… Mam do Was tylko jedną prośbę. W tym właśnie momencie na zewnątrz zebrała się dość duża grupa tych obleśnych paskudnych szczuroludzi! Nie dawajcie im tej szkatuły. Proszę… Cholera wie do czego mogą jej użyć… W końcu to plugawy przedmiot Chaosu!!! – i znowu demoniczny śmiech.
- Jak już skończycie na zewnątrz. Wróćcie! Mam dla Was pewne zadanie. Tak sobie wykoncypowałem, że nie musicie dla mnie pracować żeby nasze cele były wspólne. W końcu wróg mojego wroga to mój… przyjaciel? A Slüter sam się przecież nie złapie! Władze z tego co widziałem dają za jego głowę sporą sumkę… A ja jestem skłonny ją podwoić pod warunkiem dostarczenia go żywego! Ale teraz idźcie zajmijcie się tym pilniejszym problemem bo jak nie wyjdziecie, to te wredne szczury jeszcze gotowe zniszczyć tak szlachetny przybytek. A tego byśmy nie chcieli… I pamiętajcie brońcie szkatuły przed szczurami! Bo przecież Wy jesteście ci DOBRZY!!! Śmiech demona po raz kolejny rozległ się na sali.
- Jak ja kocham te paradoksy. Nie bawiłem się tak dobrze od dwustu lat!!!

 

3 komentarze:

  1. Właśnie sobie uświadomiłem że już jakieś 10 lat nie uczestniczyłem w żadnej przygodzie WFRP.. :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze, że na świecie są jeszcze ludzie, którym chce się grać w klasyczne rpgi. I do tego pisać fabularyzowane raporty :)

    OdpowiedzUsuń