czwartek, 27 sierpnia 2015

Najtwardsi z twardych - Necromunda Van Saar

Heyka!



Kontynuując serię zapoczątkowaną kilka postów temu. (ktoś łapie dwie sroki za ogon) Dziś na tapetę pójdzie NECROMUNDA! Wczoraj wreszcie udało mi się wyrwać do piwniczki. Złożyłem stół, żeby wygodniej było się poruszać. I zacząłem wykopaliska.  Z początku w ruch poszły kilof i łopata. Ale później przeszedłem do bardziej precyzyjnych narzędzi. Szpachelka i pędzelek przydały się, gdyż dokopałem się do najstarszych okazów w mojej kolekcji. Modele, które przetrwały wielkie wymieranie wyprzedaże. Najtwardsi z twardych. Gang Van Saar do Necromundy.

Ale tradycyjnie Odrobina historii. O samej grze można poczytać tutaj: http://warhammer40k.wikia.com/wiki/Necromunda. A ja oczywiście skupię się na historii bliższej naszym sercom. Otóż Necromunda to jedna z tych pierwszych gier obok Epica i Warzona, na które było nas stać. I z tego co pamiętam była najchętniej przez nas graną we własnym gronie. Na pewno bawili się w to: Juby house Goliath, Jacki house Van Saar, Karolek (pamiętacie jeszcze gościa?) house Delaque no i oczywiście ja house Orlock. Werter silnie przymierzał się do house Cawdor. Zakupił nawet parę modeli, ale nie pamiętam go grającego. Tak samo nie pamiętam grającego Majkiego. Ale mogę się mylić - poproszę o korektę.


 Co przyczyniło się do dużej popularności tego systemu w naszym gronie? Otóż dość przystępne zasady, rozgrywki kampanijne, ale przede wszystkim cena! Za cenę jednego oddziału do WH40K można było wejść w posiadanie kompletnego gangu. Necromunda to było coś, czego obecnie tak bardzo brakuje GW. Starter, który za niewielkie pieniądze pozwalał wejść w uniwersum 40 tysiąclecia. Gra, która byłaby pierwszym krokiem w przygodę z grami bitewnymi.


Bardziej spostrzegawczy z Was zauważą, że napisałem wcześniej, że grałem Orlockami. A W tytule jak byk znajdują się Van Saarzy. I macie rację. Otóż po moim pierwszym, oryginalnym gangu pozostało jedynie wspomnienie, ale jak to ze mną było. Jedna sroka to za mało! Swego czasu posiadałem: gang Orlocków, Delaque, Van Saar i na dokładkę jeszcze Ratskinów! Na dzień dzisiejszy, ostali się jedynie właśnie Van Saarzy.


Tradycyjnie dla moich modeli - niepomalowani. Ale taka moja przypadłość. Nigdy nie dotrwałem z "zajawką" do etapu malowania. Inna sprawa, że jak już zaczynałem to moje umiejętności nawet w jednej dziesiątej nie pozwalały mi osiągnąć zadowalającego mnie efektu. Przyznam się jeszcze do jednej rzeczy. Otóż materiały do malowania figurek są piekielnie drogie i pieniądze, które mógłbym przeznaczyć na farby, marnowałem na kolejne modele.


Jak widać kilka prostych konwersji, miotacz ognia, kilka wymienionych pistoletów. Lider wyposażony w meltę stanowi doskonałą  broń psychologiczną. Nic nie chce znaleźć się w 6' od niego.  


Kilku Juvsów, kilku Gangerów, dwóch Heavy - jeden z miotaczem, drugi z heavy stubberem.



A tutaj sekcja najemników. Gdyż Necromunda to nie tylko gangi ale także spluwy do wynajęcia. I tu dwie ciekawostki. Jeden z najemników jest POMALOWANY!!! Zawdzięczam to Żołnierzowi, który swego czasu zlitował się nad młodszym kolegą i pomalował mu jedną figurkę. Padło na łowcę nagród. I do tej pory to chyba najładniej pomalowana figurka jaką posiadam. Druga ciekawostka to Squat Wertera. (JEST JUŻ MÓJ PRZEZ PRAWO ZASIEDZENIA!!! - minęło już 20 lat) Model zainspirowany jedną z grafik w podręczniku.Właściwie to nie w podręczniku bo pisząc te słowa przeglądnąłem wszystkie podręczniki... Nie pamiętam dokładnie gdzie była ta grafika ale na pewno był na niej squat.


I małe złomowisko. Swego czasu, jak jeszcze wybór był mocno ograniczony, zakupiłem zestaw podstawek. Ale później odeszliśmy całkiem od Necromundy i nigdy nie zakończyłem tego projektu.
Do tego kopie tych samych modeli bez podstawek. 
Obecnie Necromunda zalega jedynie na dnie szafeczki z modelami. Nie ma z kim zagrać, więc brak jakiejkolwiek motywacji, żeby toto ruszać do przodu. Jednak mam kilka pomysłów na wykończenie całości i zrobienia małej dioramki do witryny w piwniczce, aby przypominała, że taka gra kiedyś rządziła w towarzystwie.
Tyle w temacie Necromundy. Jeżeli ktoś miałby ochotę zagrać to proszę o kontakt. Może to pomogłoby ruszyć ten projekt z miejsca.

Pozdrawiam. 







czwartek, 20 sierpnia 2015

Blast from the past - EPIC 40K Battle report.

Heyka!


A słowo ciałem się stało, i stawiło się w piwniczce na rozgrywce w Epica 40,000. Michał poczuł się wywołany do tablicy poprzednim postem. I proszę, po roku wymieniania się zapewnieniami, że "musimy zagrać" wreszcie udało się ustalić wspólny termin. Spotkaliśmy się wieczorkiem, zeszliśmy do piwnicy, szybciutko rozstawiliśmy stół. Michał armię miał przygotowaną, mnie chwilkę zajęło skompletowanie swojej. Wszystko było jak należy. I nagle pojawił się problem. JAK SIĘ W TOTO GRA?!?! Jako, że żaden z nas nie grał od około 15 lat ani razu. Musieliśmy mocno wysilić mózgownice, żeby przypomnieć sobie co nieco. Na szczęście zasady Epica 40K są naprawdę proste i intuicyjne. Więc po około 15 minutach wertowania księgi zasad mogliśmy rozpocząć rozgrywkę.


Nie sililiśmy się na jakieś skomplikowane scenariusze, i postanowiliśmy, że pierwsza rozgrywka będzie opierała się na radosnym wyrzynaniu przeciwnika. Dodatkowo umawiając się na bitwę przywołaliśmy dawne ograniczenia w dobieraniu armii. Więc: nie więcej niż 50% punktów może zostać wydana na War Engines i nie więcej niż 15% na flyersów. Te ograniczenia unormalniają nieco rozgrywkę, gdyż te dwa typy jednostek potrafią mocno namieszać na polu bitwy.


Michał postanowił być sprytny. I zgodnie z Eldarską tradycją postawił na podstępy i szybkość. W sekcji War Engine wystawił Phantom Titana. Tutaj reprezentowany przez czarnego Revenanta. Michał również powinien ograniczyć masełko, gdyż przygotowując się do bitwy wyrychtował sobie oryginalną figurkę. Po czym oczywiście zapomniał ją wziąć! Zapomniał również  pudełka ze większością żetonów, kostek i templatek! No cóż, brak lecytyny. :-)
Ale wracając do armii Eldarów. Tytanowi akompaniowały dwa ciężkie czołgi Eldarów. I w tej sekcji był właśnie podstęp. Gdyż wszystkie War Enginy wyposażone były w Distortion Cannon. Broń, która została jakby specjalnie zaprojektowana do walki z Gargantami. Po trafieniu, ignorując osłony, automatycznie zadaje krytyczne obrażenia, a Garganty są szczególnie podatne na obrażenia krytyczne. Przy tym mają mnóstwo osłon! Rozumiecie już co mam na myśli mówiąc że broń jest idealna na Garganty...   
Sekcję flyersów wypełniły dwa Eldarskie bombowce klasy Phoenix. Nie był to najszczęśliwszy wybór ale o tym napiszę później.
Reszta armii to niegodziwość w najczystszej postaci! Dwa detachmenty Falkonów, wspierane przez Night Spinnery. I jak Falkony to w sumie standardowa jednostka, tak Night Spinnery to czyste zło! To jednostka artylerii z mobilnością dorównującą Jet Bikom. Nie powodująca bezpośrednich zniszczeń w armii wroga, ale zarzucająca ją niesłychaną ilością blast markerów. Blast markery w tej grze reprezentują tzw. przygniatanie ogniem. Jednostki z dużą ich ilością, mają zmniejszone możliwości strzeleckie, oraz ograniczone zdolności poruszania się. Oraz są bardziej podatne na straty w walce wręcz. Ale wrócimy do tego później.


Jeżeli armia Michała, była niczym świst miecza na wietrze. To moja przypominała młot w kuźni. Prosta nieskomplikowana, ale z wielkim obuszkiem. W centrum Garganta - obuszek. Zasiedlona przez Warlorda, pochłonęła równe 50% mojej armii!!! Ta potworna machina zniszczenia okazała się warta każdego punkcika na nią wydanego.
Osłonę przeciwlotniczą zapewniły trzy fighta-bombery. Jak okazało się później - elitarna jednostka asów. Dowodzona przez słynnego Red'un Barrona von Orkthofena.
Do tego trzy detachmenty. Pierwszy to młot. Jednostka Orczych Nobzów, dowodzona przez Warbossa, dosiadająca Battlewagonów. Drugi kowadło. Detachment Shooty Boyzów i Big Gunsów z poniewierającymi się wokoło Gretchinami.  A trzeci to trzonek. Kult of Speed, reprezentowany przez dwanaście Warbuggy i kilka Battlewagonów.


No i zaczęliśmy. Epic jest nietypową grą dla GW gdyż tury nie odbywają się naprzemiennie. Moja tura - twoja. Ale naprzemiennie fazami. Twoja faza - moja. Dodatkowo kolejność ustalana jest dla każdej fazy osobno. To że poruszałeś się jako pierwszy wcale nie znaczy że będziesz strzelał jako pierwszy. W grze występuje tzw. Strategy Rating. I on określa ile żetonów inicjatywy znajduje się w kubełku. Jako, że orki w planowaniu nie są najlepsze, Michała reprezentowały trzy żetony inicjatywy a mnie dwa. Muszę jeszcze zaznaczyć, że zdjęcia znajdujące się w tekście prezentują jedynie trzecią turę, gdyż po zrobieniu zdjęć armijnych wysiadł mi aparat. A Michał dopiero w trzeciej turze stwierdził, że można spróbować aparatem z komórki.
Pierwsza tura rozpoczęła się spokojnie. Orki nieśmiało zdobywały teren. Groty prowadziły natarcie wyszukując pól minowych. Kult of Speed zajął prawą flankę rozpędzając maszyny. Garganta wędrowała środkiem pola szukając przeciwników. Wspierana przez Nobzów w Battlewagonach. Gdy nagle, niespodziewanie na tych ostatnich, z nieba spadł ogień precyzyjnie pozycjonowanych, przez Majkiego  Night Spinnerów. I detachment utknął!!! Do końca bitwy nie ruszył się z miejsca!!! Strategia Majkiego okazała swoje przerażająco skuteczne oblicze już w pierwszej turze!


Druga tura rozpoczęła się jednak popisem Ork Fly Boyzów. Michał wyznaczył swoje bombowce do ataku naziemnego, na bogu ducha winnych Nobzów. Jednak Barron von Orkthofen ze swoimi asami był na miejscu. Wykonując misję intercept, krótko i skutecznie zestrzelił oba bombowce Majkiego. Od tej chwili przestworza należały do mnie!
Niezrażony tym niepowodzeniem Michał konsekwentnie zamykał pułapkę na moją Gargantę. Dwa ciężkie czołgi i Tytan próbowały zaatakować jednocześnie. I tu coś poszło nie tak. Tytan utknął w terenie i zabrakło mu 5cm zasięgu. A ciężkie czołgi przegrały inicjatywę i Garganta strzelała jako pierwsza, niszcząc jeden z nich. W między czasie Shoota Boyzi i Big Guny otwarły ogień do Eldarskiego Tytana. Przebił się tylko jeden pocisk.  Powodując jednak katastrofalny efekt, gdyż trafił w generator pola Holo Field. I tytan Michała został pozbawiony tej osłony, która negowała trafienia w tytana na 2+. Kult of speed zajął wysuniętą pozycję na prawej flance. Gotowy do ataku w następnej turze. Garganta po zniszczeniu Cobry - Super heavy grav tanka, zwróciła swoją uwagę na jeden z detachmentów Night Spinnerów. Zniszczenia były spore i cztery Eldarskie maszyny wyparowały w ogniu Garganty. Nobzi jak już pisałem wcześniej, utknęli przygwożdżeni ogniem z pierwszej tury, i nie mogąc pozbierać swoich szyków. Ostatni strzał tury oddała Cobra Michała. Powodując mocne trafienie krytyczne i podpalając Gargantę! W Raly Phase Gargancie udało się ugasić pożar, a Eldarskiemu tytanowi nie udało się naprawić uszkodzonych Holo Fieldów


I to zgubiło eldarskiego Tytana. Shoota Boyzi będąc już na dogodnej pozycji strzeleckiej wykonali rozkaz "Overwatch" i posyłając salwa za salwą zniszczyli Eldarskiego tytana. Zasługując na przydomek "TytanBustas". Kult of speed dopadł Cobrę. (na zdjęciu powyżej) Flight boyzi bezlitośnie ostrzeliwali artylerię Majkiego. I tylko Nobzi potulnie siedzieli na swojej pozycji z pierwszej tury! Majki stwierdził, że ma dość i Bitwa była skończona.
Muszę przyznać, że szczęście było zdecydowanie po mojej stronie. Gdyby nie wygrana inicjatywa przy strzelaniu War Engine w drugiej turze, utknięcie Eldarskiego Tytana w terenie,  wyłączeniu jednym strzałem Holo Fieldów Tytanowi, bitwa była by dla mnie o wiele cięższa. A tak była mocno jednostronna.
Na dzisiaj tyle. Czekam na komentarze (a jest ich strasznie mało - wiem że ciężko skrobnąć dwa zdania ale liczę na Was)
Pozdrawiam Was ciule.
Narazie!

niedziela, 16 sierpnia 2015

Ostatni będą pierwszymi EPIC 40,000


Heyka!


Zgodnie z obietnicą sprzed kilku postów, zaczynamy przegląd wojsk znajdujących  się do mojej dyspozycji. I pragnę tu zauważyć, iż to że wczoraj było święto wojska polskiego, nie ma nic wspólnego z decyzją o zrobieniu własnej parady. To zwykły przypadek był!
Ostatni będą pierwszymi. Tak w Biblii napisali, i tego się trzymamy. A że akurat EPIC 40,000 jest jednym z najłatwiejszych dla mnie do opisania systemów. I tak się złożyło, że komplet modeli miałem akurat w mieszkaniu. Więc na pierwszy ogień poszedł EPIC.


Może na początek trochę historii. I nie mam tu na myśli historii systemu, bo to każdy może sobie poczytać tutaj: http://warhammer40k.wikia.com/wiki/Epic. Mam na myśli historię osobistą, czyli jak i skąd zainteresowałem się tym systemem. A więc, dawno dawno temu, okolice roku 1998 - 1999 nie pamiętam dokładnie. (Majki może sprawdzić dokładnie i wrzucić do komentarzy - znajdź MiMa o którym będzie mowa - masz wszystkie ;-P) Były to czasy gdy ziemią rządziły dinozaury miałem na myśli gry RPG. Bitewniaki były poza naszym zasięgiem ze względu na koszty zakupu. Na tamte czasy były to jakieś horrendalne, niewyobrażalne sumy. Z kieszonkowego ledwo starczało na wino i MiMa. O bitewniakach nie było nawet mowy. Chociaż jak o tym teraz myślę to było troszeczkę WarZona w naszym posiadaniu. I wtedy właśnie w jednym z MiMów pojawił się opis "nowego" systemu GW.


Nie wiem jakim cudem, ale argument, że za dużo mniejsze pieniądze, będzie można dowodzić większymi siłami przemówił do naszej świadomości! (oczywiście była to bzdura, ale wtedy byliśmy młodzi i głupi) Dodatkowo z typowo polskim kombinatorstwem wymyśliliśmy sobie, że przecież nie trzeba przyklejać tych malutkich figurek do podstawek, tylko można zagrać w WH40K tymi maliznami przeliczając zasięgi do odpowiedniej skali. Na szczęście szybko wycofaliśmy się, z tego jakże genialnego pomysłu, mierzenia ruchu modelu suwmiarką albo mikromierzem, ale było blisko! Pamiętam do dziś, dyskusję na ten temat. Byliśmy na jakiś wyjeździe, nie pamiętam gdzie. Maszerowaliśmy w góry wzdłuż jakiegoś potoku i zamiast podziwiać piękno polskiej przyrody, gorąco dyskutowaliśmy nad zakupem.



Decyzja w końcu zapadła, i wraz z Majkim złożyliśmy się na starter. Na owe czasy byłem zdeklarowanym Imperialistą, więc zagarnąłem Space Marines z zestawu startowego. Michał przygarnął Orki. Do ekipy dołączył się Juby z Gwardią Imperialną. Powiem szczerze, że nie pamiętam rozgrywek w naszym gronie. Natomiast pamiętam, że zaangażowaliśmy się turniejowo. Trzonem były moje land raidery, Michał kupił imperialne Tytany, Juby zapewniał artylerię. W szczycie formy zajęliśmy bodajże 2 miejsce na turnieju w "Jędrusiu"...


Potem wszystko się rozeszło po kościach. System nie do końca zaskoczył, i umarł śmiercią naturalną. Pomimo, że zasady były świetnie napisane. Mieliśmy modele. Nie wiem co się stało w każdym razie, po kolei wyprzedawaliśmy swoje armie. I byłoby "po ptokach" gdyby nie gra komputerowa Final Liberation, która do tej pory siedzi przyczajona w rogu na moim pulpicie, i w którą od czasu do czasu udaje mi się pograć. Ale to materiał na innego posta...


I wracamy do czasów współczesnych. Jakiś czas temu. Będzie ponad rok! :-) tak Michale minął już rok!!! Michał w rozmowie ze mną zapytał czy nie zagrałbym w EPICA. Myślałem, że żartuje. Ale nie. Mówił całkiem poważnie. No i skończyło się na tym, że za grubą kasę nabyłem na E-Bayu armię Orków.


Tak dobrze przeczytaliście. Armię Orków. W tak zwanym międzyczasie pozmieniały mi się preferencje. I tym razem zdecydowałem się na Orki.


Mała kompaktowa armia. Jakieś 1200 -1500 ptsów. Niestety nigdy nie przetestowana w boju. Piję po raz kolejny do Ciebie Michale!


Natomiast na stole prezentuje się całkiem zgrabnie. Pomimo, że pomalowana jest w typowy dla mnie sposób. Czyli niepomalowana w ogóle! W oczy rzucają się górujące nad resztą wojska dwie Garganty, mrowie piechoty, stado Battlewagonów, uzupełnione przez Warbuggy. 


Armię traktuję raczej jako ciekawostkę. Nie planuję żadnych przyszłych zakupów do tego systemu. Mam jednak nadzieję, że uda się nam rozegrać chociaż jedną bitwę. Tak po raz kolejny mam na myśli Ciebie Michał!!!


I tyle na pierwszy ogień. Myślę, że w następnych postach obskoczę właśnie te najłatwiejsze do znalezienia i opisania gry. Takie jak Mordheim czy Necromunda. A gigantów czyli przede wszystkim WH40K zostawię sobie na sam koniec. I do tego prawdopodobnie do każdej armii zrobię osobnego posta. Ale to wszystko przed nami. Liczę na komentarze, bo powiem szczerze, że nic mnie tak nie zachęca do pisania postów jak stadko komentarzy pod wpisem. I jeszcze jedno, jeżeli uważacie, że przynudzam, to podrzućcie temat jaki by was zainteresował a spróbuję coś sklecić. Acha i jeszcze jedno. Jeżeli jakimś cudem nie jesteś z naszej ekipy, a czytasz te słowa. I jakimś cudem posiadasz armię do któregoś z opisywanych prze zemnie systemów. I mieszkasz w okolicach królewskiego miasta Krakowa. I miałbyś ochotę zagrać. To napisz do mnie. Zostaw namiary. Na pewno się odezwę.
Tymczasem borem lasem!

Pozdrawiam!

sobota, 15 sierpnia 2015

RPG sesja pierwsza - relacja.


Heyka!




RPG ciąg dalszy. Poznaliście już moją postać. Ale to nie wszystko! Jako, że zapłonąłem, trzeba korzystać z energii póki jest. Pierwsza sesja za nami i jest co opowiadać. Ale może oddam głos Karlowi:




 Tak Arturze i skończyło się konwojowanie… Tamci dwaj poszli na zwiad to możemy sobie pogadać troszeczkę. Wiesz Artur? Lubię cię! Bardzo dobrze mi się z tobą gada. A że cię lubię, to ci wszystko powiem. Uczciwa praca nie popłaca! Ledwo się do uczciwego konwojowania wziąłem to znowu się wszystko spierdoliło…
Ale zacznijmy od początku. Na resztkach pieniędzy z poprzedniej profesji dotarłem do Middenheim. A właściwie pod mury - bo do miasta mnie wpuścić nie chcieli. Skurwysyny! I ich pierdolona polityka imigracyjna. Pieprzony strażnik stwierdził, że mu na wywrotowca wyglądam, i że nie tutejszy jestem, i że mnie odmawia prawa wejścia! Tak skurwiel powiedział. A mleko to mu jeszcze spod nosa ściekało. Szczyl jeden! Dali takiemu odrobinę władzy i już się panoszy jak Hrabina na grzędzie. Jeszcze go życie w dupę porządnie nie kopnęło. Tylko łapówki i korupcja, zero uczciwości w tym parszywym świecie!  A ja już ostatnie rogatki lasem musiałem mijać, bo mi na piwo ledwie w knajpach stawało. I kogo to spotyka? MNIE! Uczciwego banitę z wyrokiem!


Ale nic to, myślę se - do miasta za darmo nie wpuszczają to się podepnę do jakiejś karawany. I tak do miasta wjadę. I niewiele myśląc dalej się po różnych podróżnych i kupcach zacząłem kręcić i wypytywać. Bo tam u podnóża miasta to kupa ludu się przez karczmy i zajazdy przewala. No i znalazłem takiego jednego. Mówi mnie, że mnie do konwojowania weźmie! I że jeszcze mi zapłaci! Ja mu na to - bracie z nieba mi spadasz, złociutki, napijmy się jeszcze razem, skoro rano wyruszamy! Wypiliśmy! Oj wypiliśmy… No i wyruszyliśmy rano…
Tyle że w drugą stronę! Bo oni nie do miasta, a z miasta wyjeżdżali. Jak żem się na wozie obudził to z początku złość mnie taka wzięła. Ale potem myślę se. Nie ma tego złego. Przejadę się. Zarobię trochę. Okolicę zwiedzę. A że zapłata godziwa miała być to mnie pewnikiem następnym razem puszczą do miasta. Poza tym myślę se tak - sekretne znaki znam - więc jak się jakieś banity nawiną to zobaczę po której stronie siła stoi i jak coś to się wróci do dawnej profesji.
Ale znaj moje szczęście… Kilka dni minęło spokojnie a tu naraz! Jak drzewo nie pierdutnie! Jak się strzały z nieba nie sypną! Nie uwierzysz mi mój drogi ale pierwszy wóz z pierdolonej KATAPULTY dostał!!! Myślę sobie - uuu to nie rozbój! Mi to bitwą pachnie. Bo widzisz. Porządni banici to jednak swój honor mają. Wiadomo, łatwiej by było z lasu wszystkich na wozach powystrzelać i wszystko twoje. Ale to nie ekonomicznie. Bo Rolf mi to kiedyś wyjaśnił. Jak kupców pozabijasz i cały dobytek złupisz to co ty z tym całym dobrem zrobisz? No co? Tośmy banici nie kupcy. Tu trzeba kalkulować. A nie tylko cepem i pałką machać. Bo widzisz. Kupce jadą, to trzeba najpierw wyskoczyć. Potem grzecznie poprosić. Jak się stawiają to ochronę obić i siłą zabrać, ale tylko gotowiznę! Bo jak kupcom towar zostawisz i zbytniej krzywdy nie zrobisz to niechybnie tą samą drogą wracać będą… Kalkulujesz to sobie? No... raz jak transport wina wieźli, to kupców z gołymi dupami, dosiadających gołych ochroniarzy w dalszą drogę puściliśmy. Ale to wyjątek był!
Nic to! Na wspominki mnie wzięło, ale wracając do tematu. Strzały lecą, katapulty strzelają, cosik wyje w lesie, myślę sobie ani chybi bitwa! No to krzyknąłem „DO BRONI!!!” i „WRÓG W LESIE!!!”oraz „NAPRZÓD DO ATAKU!!!” i chodu do lasu! Ja już raz w bitwie stałem - wystarczy. I powiem ci – nigdy więcej. A więc chodu do lasu, a tu naraz ork mi przed nosem staje. Zawył tam coś po swojemu to dźgnąłem go porządnie mieczem. Głupi nie wiedział, że najpierw to się dźga a potem wyje. Miałem mu poprawić ale niestety miecz utknął mi w jego bebechach, i wyszarpać się nie dało. A on wyje dalej i się na mnie toporzyskiem większym niż bochen chleba zamachuje! Niewiele myśląc zdzieliłem go tarczą, i dawaj ile sił w nogach. Tarcza została w jego kolanie. Ale nic to, został mi łuk i wichajster. Przez ramię się oglądnąłem tylko i zobaczyłem, że tam przy wozach to i tak na wiele bym się nie przydał. Na szczęście u podnóża góry znalazła się jakaś jaskinia.  I byłoby pięknie bo nikt mnie chyba nie widział, przesiedziałbym całą drakę w spokoju, a potem czmychnął lasami... 


 Gdyby nie tych czterech co się z okrążenia wyrwało i uciekało w tę samą stronę, tyle że już z ogonem. Dobiegli do MOJEJ jaskini i hajda do środka jakby u siebie byli. Widzę pierwszy to elf, drugi chyba jego kompan bo obwieszeni kajdanami i linami jak drzewko Ranalda na festynie. Wiesz te drzewka co to dzieciaki mają słodycze z nich zwędzać, a dorośli udawać że niby pilnują a ich nie widzą. Za nimi następny, ale temu chyba gorzej poszło bo flaki to se ręką podtrzymywał. Ostatni też nie najszczęśliwszy był, bo przy wejściu strzałę prosto w plecy dostał. Padł na ziemie. Pomogłem szybko temu pierwszemu konającemu biedakowi z flakami na wierzchu. Przytrzymałem mu głowę, szepnąłem – spij bracie, nie ma bólu, tylko sen. Poleciłem jego duszę Morrowi, i wraziłem mu wichajster prosto w serducho. I tak nic by mu nie pomogło, a cierpiał niemiłosiernie. Do medyka daleko, a jeszcze by zaczął wyć i nam więcej tych śmierdzieli na głowę sprowadził. Za tą usługę zabrałem mu tylko nóż i sakiewkę. Jemu już i tak się nie przyda a ja jeszcze dycham. Ten ze strzałą kulturalnie skonał sam z siebie. Zostaliśmy we trzech. Ciemno jak w dupie Kislewity. Ale widzę, że tamci coś kumają. Jeden stanął z boku wejścia, drugi coś z liną kombinuje. Mogło być gorzej. Zrobiło się cicho. A tu naraz jak nie wpadnie goblin do środka. Wleciał jakby go z tej katapulty wystrzelili. I dalej, drze się  wniebogłosy w tym ich piskliwym skowycie. Jak na komendę do jaskini wbiegło dwóch orków. Myślę sobie – już po nas! Palnąłem z łuku w tego goblina. Elf zamachnął się liną i rzucił w jednego z orków! Jakby byka za rogi łapał!  Uwierzysz? Co on tą linką chciał zrobić to nie wiem, bo ani miejsca na zabawę nie było, ani widownia nie sprzyjająca takim popisom, ani masa nie po jego stronie stała. Bo wiesz? Ten ork to tak na dobre dwa kwintale wyglądał, a elfowi to do jednego sporo brakowało. Ork tylko warknął i rzucił się na elfa. Ale tamten był szybszy! Oj nie chciałbym się z tym elfem na ubitej ziemi spotkać! Myk, wymyk, skok, odskok, doskok. Wyglądało to, jakby tańczył w tawernie, a nie z orkiem na śmierć i życie walczył! A i ten jego kompan niczego sobie. Na mnie jakby dwa orki szarżowały, to bym się chyba z radości zesrał i tyle by mnie widzieli. A ten gość, nie dość, że z zimną krwią pierwszego puścił bokiem, to jeszcze na drugiego znienacka wyskoczył! Patrzę jeden walczy z jednym, drugi z drugim, a goblin drze się dalej i z jaskini po pomoc ucieka. Puściłem mu drugą strzałę bo pierwsza, poszła Ranaldowi w okno. Dostał! Ale skurwiel mały się pozbierał i czmychnął poza jaskinię. Nic to, myślę sobie. Jeden problem na raz. A że w jaskini dwa problemy zostały, to od tych trzeba zacząć. Podkradłem się cichaczem na z góry upatrzone pozycje. Znaczy się od pleców. Bo widzisz jak przeciwnik zajęty to o lepszą pozycję niż za jego plecami trudno. Wyczekałem moment i dawaj orka. Ile Sigmar pary dał w rękach. Bo jak się z orkami walczy to do Sigmara po pomoc się trzeba zwracać. To jego domena. Pierwszy cios poszedł jakoś bokiem, ale drugi, ten od wihajstra, trafił tuż pod łopatkę. Puściłem drugi nóż i całą siłą wichajstra złapałem. Uwiesiłem się na nim całym ciężarem, naparłem mocno i czuję, że z zielonego śmierdziela życie ucieka. Dobra! Jeden problem z głowy. Myślę se - sprawdzone sposoby trzeba ponawiać. Dawajcie drugiego! Poczułem się trochę pewniej, bo stosunek trzech na jednego bardziej mi odpowiadał. Pięć do jednego byłoby jeszcze lepiej, no ale nie można mieć wszystkiego. Zakotłowało się, i nim powiesz „Nie taki ork straszny jak się kupą na niego rzucić” truchło zielonoskórego leżało u naszych stóp. Tamci dwaj dawaj doskoczyli do zwłok, jak jakieś hieny cmentarne. Elf złapał za szablę, człowiek za włócznię. Gdzie broń pogubili - nie wiem. Fakt, że cała nasz trójka bohatersko kozikami walczyła. Ja sam, oczywiście przypadkiem, otwarłem sakwę śmierdziela. Nie wiem czego się spodziewałem ale wynik przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Najgorszy smród jaki w życiu wąchałem! A muszę ci zdradzić, że swego czasu z jednej gospody przez latrynę uciekałem! Błeeee! Elf z człowiekiem jako, że dobrze widzieli w ciemnościach zaczęli badać wnętrze jaskini. I znaleźli podwodne przejście, nie wiadomo dokąd. Stwierdziłem, że raczej zaryzykuję zwadę z orkami i goblinami na zewnątrz nim się w nieznaną podziemną rzekę zapuszczę. Zważywszy że woda zimna niemiłosiernie, a ja pływać niezbyt umiem. Gdy oni radzili nad przeprawą, postanowiłem, że zerknę jak daleko goblin zaszedł z moją strzałą w bebechach. I czy jakoś boczkiem nie da się czmychnąć z tej nieszczęsnej groty. Wyszedłem z jaskini i zobaczyłem, że ten mały psi syn już do swoich doszedł. I dawaj krzyczy i pokazuje w naszą stronę. A orków tam więcej niż skwarek w dobrej kaszy! Myślę se TY CHUJU! Ostatni raz porządnego człowieka będziesz palcem pokazywał! Przyłożyłem się do łuku. Przymierzyłem. Widzę, że tamci biegną i drugiego strzału mieć nie będę. I poszła! Sigmar ją musiał nieść, bo tam ze dwieście kroków było, ale trafiłem. Goblin zawył i zaplątał się pod nogi szarżującej orczej hołoty, i tyle go widzieli. Jakbyś go wozem trzy razy przejechał, lepszej papki byś z niego nie zrobił. Orki biegną pod górę i widzę, że swoje poglądy odnośnie podziemnej przeprawy zrewidować muszę, bo z taką ilością zielonoskórych to i na kompanię halabardników by wystarczyło! Wiec chodu do jaskini. Myślę sobie - dobry był z ciebie łuk ale przeprawy pod wodą to ty i tak nie wytrzymasz. Więc kołczan zdjąłem w biegu, łuk do tego. Wpadam do jaskini i mówię do elfa - trzymaj. Wziął, i gapi się na mnie zdziwiony, a ja szczerzę się do niego głupio i wołam „SPIERDALAMY ORKI IDĄ!” I hajda do wody.
Oj ciężko było. Ciemno, zimno. W płucach to paliło jakby ogień z kuźni. Myślę sobie – koniec. Już po tobie dzielny Otto. Bo tak se myślę że jakbym do Morra jako Klaus poszedł to może bym się z tatuśkiem i siostrami znaleźć nie mógł. I umarłem…


 Wygrzebałem się z wody a zimno jak na Mondstille*. (*Mondstille - przesilenie zimowe według kalendarza imperium, źródło wikipedia) Ciemno niby oko wykol. Zupełnie jak kapłani mówili, że po śmierci będzie. Wołam! Tatusiu! Siostrzyczki! I słyszę za sobą, że coś się gramoli z wody, kaszle, prycha. Tatusiu! wołam jeszcze raz. I słyszę głos tego gościa z jaskini – Spierdalaj! Tak mi cham powiedział! A ja żem mu z orkiem pomógł. Zaraz obok czuję - elf się gramoli. Myślę sobie – eee to jeszcze żywym bo na taką karę, żeby z tymi dwoma po śmierci znowu się spotkać, to żem chyba nie zasłużył. W końcu uczciwy ze mnie banita był! Tfu! Jest! Tamci szybciej się pozbierali, im łatwiej bo w mrokach widzieć coś mogli. A ja? Kurwa! Oślepłem! Przecież tam w jaskini też ciemno było, ale coś tam widziałem. A tu nic! Siadłem na ziemi i rozpaczać zacząłem. Zimno i wody się opiłem to mi na głowę poszło. Ale wtedy żem tego nie wiedział. Tamci zaczęli się kręcić i mówią, że tam dalej to nie jaskinia tylko jakiś korytarz się zaczyna. I że do jakiś starych drzwi doszli. Wstałem i po omacku dołączyłem do pozostałych. Z ziemi tylko trochę żwiru nazbierałem. Rolf mi zawsze mówił, żeby szanse w bójkach zawsze na swoją stronę przeważać. I tak żem se pomyślał, że jak ja nic nie widzę a cosik na mnie wyskoczy, to mu po gałach piachem sypnę, żeby chociaż sprawiedliwie było. Doszurałem do pozostałych o oni się z tymi drzwiami mocują. Najpierw człowiek, potem elf. Ale nie idzie im to za dobrze. A ja do drzwi zawsze dryg miałem. Jak raz się taka jedna gospodyni zamknęła przed nami banitami, to cały obóz próbował, a tylko mnie drzwi puściły. Ech fajna była ta gospodyni… Pulchniutka… Jak se przypomnę… Najpierw trochę wierzgała - dla zasady, ale jak zobaczyła co z portek wyciągam to o jeszcze wołała.
Co mówisz Arturze? A tak drzwi. Wybacz rozmarzyłem się. Drzwi... Domacałem się gdzie futryna gdzie drzwi, gdzie zawiasy. Zaparłem się. Aż mi żyłka na czole wyszła. Ale czuję idą. To dawaj je jeszcze mocniej. I puściły! Aż drewno zawyło jak je ruszyłem. I tak se myślę – drewno suche, trochę spróchniałe. A może by tak ogień spróbować? Wyciągnąłem spod kapoty sakiewkę ze świńskiego pęcherza. Sprawdzam w środku. Sucho! No to w domu jestem. Dechy kawał ułamałem i dawaj ją strugać na trociny. A nuż widelec się zapali! Tamci poszli na zwiady a ja po ciemku siedzę i strugam. Żaden mi nie pomógł! Nastrugałem sporo. Dość będzie. Podłożyłem hubkę, uderzam krzesiwem. Za trzecim razem wyszło. Zajęło się – pali się. Mamy Ognisko! Wołam. I dawaj rozdziewać się, przemoczone ciuchy suszyć. Wyjąłem kociołek, nabrałem wody i na ognisku postawiłem. Jak się zagotuje to się wszyscy wrzątku napijemy. Cieplej będzie i przyjemniej. Tamci zeszli do mnie i mówią, że u góry to jakaś wieża, czy strażnica, ale w ruinie. Wrota wejściowe zabarykadowane na amen, ale do góry są schody i jakaś drabina na dach. Ja im na to - Napijcie się przyjaciele. Zagrzejcie, wysuszcie. Toż to wieża nam nigdzie nie ucieknie, a mnie w butach woda chlupie. Posłuchali. Jak ich bliżej poznać to rozsądne chłopaki z nich są.  Jakeśmy się oporządzili zaczęliśmy przeszukiwać pomieszczenie za pomieszczeniem. Nic szczególnego nie znaleźliśmy. Baszta wyglądała na opuszczoną bardzo dawno temu. Na sam koniec, została drabina na dach. Zwieńczona klapą. Elf zgłosił się na ochotnika, żeby podważyć przeszkodę. Ustawiłem się pod spodem. Jakby leciał to może bym go złapał. Ale nie zleciał. Sprawnie klapę otworzył, jeszcze linę nam spuścił żebyśmy i my mogli wejść. 


A na dachu czekała na nas największa niespodzianka! Ech jak se przypomnę to mnie aż teraz trzepie. Cały szczyt wieży pokryty był plugawymi symbolami. Na środku w magicznym kręgu leżało ciało krasnoluda. Paskudnie go coś załatwiło. Wyglądało jakby dostał piorunem w pierś. A poprzebierany w jakieś dziwaczne ciuchy był. Jakby go Thorin z naszej bandy zobaczył to by chyba ze śmiechu w portki popuścił! Szybko splunąłem trzy razy przez lewe ramie! Przeżegnałem się, wykonałem znak młota na piersi, i na wszelki przypadek odmówiłem do bogini Shallyay - uciekamy się pod twoją opiekę… tylko soli nie miałem coby rozsypać. A tamci niby nigdy nic dawaj do plądrowania! Ten elf to jakieś piekielne nasienie. Nic się toto nie bało. Goniło po całym dachu. Nawet do magicznego kręgu wlazło, jakby do siebie do domu wchodził. A mnie aż się ręce ze strachu trzęsły. Jak do czarciego symbolu wchodził to schowałem się za klapą. I bogowie mi świadkami, że poczułem zapach jak po burzy, a w oddali dało się słyszeć grzmot. A przypominam, że krasnolud bynajmniej nie ze starości umarł. Znaleźliśmy kilka drobiazgów, księgę, którą zgarnął elf, niewielkie pudełko oraz dziennik krasnoluda. Dziennik zgarnąłem ja. Niestety wszyscyśmy niepiśmienni, więc to co wydarzyło się w tej wieży pozostaje dla nas tajemnicą. Jako, że bramy nie dało się odblokować w żaden sposób, powiązałem liny jak mi to kiedyś Rolf pokazywał i zeszliśmy po nich na dół. Nieopodal wieży, znaleźliśmy obozowisko tego krasnoluda z góry. A przy obozowisku wygłodniałego osła, którego nazwałem Artur. Mówi ci to coś Arturze mój kłapołuchu? 


No i jesteśmy tutaj na trakcie. Podsumowując. Na razie straciliśmy większość ekwipunku nie zarobiwszy ani grosza. Prawdziwa z nas "Orżnięta Kompania". Ładnie brzmi, muszę zaproponować pozostałym. Hmmm... Na pewno lepiej niż Rude Kity! Zostałem napadnięty, przez bandę a właściwie armię orków. Która nie wiadomo skąd się wzięła tak blisko Middenheim. Poznałem dwóch delikwentów, którzy mi z daleka łowcami nagród albo handlarzami niewolników pachną. Co w przypadku banity jeden piernik czy sprzedadzą mnie w niewolę czy oddadzą władzą. Prawie się utopiłem. A na dodatek odkryliśmy miejsce jakiegoś plugawego rytuału. Mogło być gorzej? Pewno tak. Rolf zawsze powtarzał, że nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej. Ciekawe co mówił jak go na pal nadziewali? A teraz plątamy się po tym przeklętym lesie nie wiadomo dokąd. Choć mam przeczucie, że jeszcze tu wrócimy kłapouchu. A teraz to już sam nie wiem kto większy osioł jest. Ja czy ty? Bo tobie tytuł z urodzenia przysługuje a mnie? Banicie za bratanie się z dwoma łowcami nagród, to nie wiem czy tytuł osła, nie bardziej się należy. Ale niby mówią – najciemniej pod latarnią!
Oho wracają! Uśmiech proszę i nie zdradź mnie Arturku poczciwy…  

piątek, 14 sierpnia 2015

RPG BABY!!!



Heyka!


 Zanim ochoczo zabiorę się do bardziej ambitnych planów z poprzedniego posta, odrobina RPG!
Właśnie, nie przewidziało Wam się. RPG!!! BABY!!!



Gdy kilka tygodni temu Werter rzucił hasło „A może by tak zagrać w RPGa?” uśmiechnąłem się tylko z politowaniem. Ale pomysł z czasem nabierał kształtów i rumieńców. Nie mogę powiedzieć, że wszystko poszło jak po maśle, ale efekt jest taki, że jesteśmy już po pierwszej sesji.
 Prawdopodobnie za sukcesem pomysłu Wertera stało to, że odwołał się do absolutnej klasyki. Czyli do naszego pierwszego prawdziwego systemu RPG. Czyli do Warhammera pierwszej edycji. System napakowany wadami jak porządny sernik rodzynkami, ale jednak pierwszy.



Muszę mu przyznać, że zagrał na właściwej nucie.
Niczym Indiana Jones udałem się do piwnicy i zacząłem grzebać w najstarszych pokładach fantastyki. Po przekopaniu się przez odmęty piwnicy i odkurzeniu woluminu w czarnym segregatorze, byłem gotów odświeżyć sobie pamięć. Muszę Wam powiedzieć, że lektura podręcznika po tak długim czasie przypominała spotkanie ze starym znajomym, którego nie widziałem już chyba z 15 lat! Od razu przypomniałem sobie ile godzin spędziłem myszkując po tej księdze, a wyobraźnia pobudzona  tym spotkaniem zaczęła pracować na najwyższych obrotach. Siadłem do klawiatury i zacząłem pisać historię postaci. W międzyczasie otwarłem ogromne pokłady Internetu i zacząłem wyszukiwać grafiki, które nadawałyby się na ewentualnych bohaterów do gry. W ten sposób powstał nowy katalog na pulpicie „LISTY GOŃCZE”. Pomysłów miałem sporo. Jako, że ostatnio w ucho wpadła mi jakaś szanta, na początek postanowiłem zostać piratem. Ale potem przypomniałem sobie ostatni film z serii Piratów z Karaibów i jak nisko można upaść w tej tematyce, i zmieniłem koncepcję na uczciwego banitę. Zresztą efekty poczytajcie sami!

Cicho… Cicho… Mówię ZAMKNIJ KURWA MORDĘ! Rzuć broń!
Czujesz ten wichajster na plecach? To ostatnia pamiątka po moim tatusiu. Bo widzisz mój tatuś był rzeźnikiem, i to nie byle jakim! Sam Hrabia mięso u niego zamawiał. A tego wichajstra używał do zażynania świń!
Dobra otwórz drzwi, wchodź do środka. Pięknie. Teraz pod ścianę! I cicho! Słyszę konie…
Słyszysz? Właśnie! Patrol przejechał, a ty byłeś cicho. Dobrze to o tobie świadczy, pożyjesz jeszcze trochę…
Ale wracając do tematu… Bo wiesz taką świnie to wcale nie tak łatwo zabić. Pewnie - niektórzy walą świninę w łeb wielkim młotem. Ale czasem gorzej trafisz i świnia wierzga jak oszalała… W końcu trudno się jej dziwić – walczy o życie. Wiesz? Świnie to całkiem mądre zwierzaki są, nie to co ludzie… Jak taką świnię źle trafisz młotem to strasznie wierzga a co gorsza strasznie się denerwuje. A potem tym strachem mięso przechodzi i gorzej smakuje. Ale tatuś był mądry i  miał na to sposób… brał taką świnię ze sobą. Prowadził spokojnie, mówił do niej cały czas, nawet czasem pogłaskał po ryjku. I jak widział, że świnia jest spokojna… CIACH! Wichajster prosto w serce!  Zanim świnia się zorientowała było już po wszystkim!
Nie bój się. Przecież widzę jak na mnie patrzysz. Przecież cię nie zjem! Wali mnie jak będzie smakowała twoja padlina. Dziś jest twój szczęśliwy dzień bo jedyne czego od ciebie potrzebuję to twoje ubranie. A Ty założysz moje. Jak masz na imię? Klaus… ładnie, podoba mi się. A nazwisko? Kohler? Mów głośniej!  Czyli Klaus Kohler? A skąd pochodzisz? Witenberg?... Nie słyszałem. No dalej rozdziewaj się! Do gołego! Spodnie też… Ja mam na imię Otto. Otto Metzger, po tatusiu.
I jak pewnie się już domyśliłeś należę do bandy RUDYCH KIT! Bogowie! Rude kity! Kto wymyśla taką nazwę dla bandy? I jeszcze te stroje. Kurwa od początku mówiłem, że to kurewsko kiepski pomysł z tymi strojami. Przecież na milę widać, że z bandy pierdolonych RUDYCH KIT. Ale nie! Kurwa! Zachciało się szefowi rewolucji to teraz ma! Jak mu drąga do dupy będą wpychać to se przynajmniej może trochę tych haseł pokrzyczeć. Egalite fraternite liberte… bo to Bretończyk był… Wiedziałeś?
A ja uczciwie rabować tylko chciałem… wiesz? Bo wszystko się spierdoliło dobre pięć lat temu.
Jak mówiłem wcześniej ojciec był rzeźnikiem u Hrabiego. Ale Hrabia wdał się w wojenkę, i chuj przegrał! A jak przegrał to przyjechał podjazd i zaczął palić gwałcić i rabować. A że dwie piękne siostry miałem to się od razu za ich dupcenie wzięli. No i tatko wypadł na nich ze swoim tasakiem i wichajstrem. Załatwił dwóch zanim go zaszlachtali! Tak mi sąsiedzi mówili bo jedyne co znalazłem w pogorzelisku po tatku i siostrach to ten jego wichajster.  A gdzie ja byłem wtedy zapytasz? Ano w lasach siedziałem bo jak nas wojska barona pod brodem rozbiły to w las spierdalaliśmy. Bo wiesz? Jak ten ostatni kiep się do armii Hrabiego zaciągnąłem! Uwierzysz? Ja w armii! Tyle tylko że krótka to była służba. Dali mi pikę. A może to była kopia? Kurwa nie pamiętam! Sierżant kazał zaostrzone we wroga skierować i kuć puki się rusza, a jak przestanie to skierować w następnego. Powtarzać do wyczerpania wrogów. Kumasz? Takiego słownictwa używał! A ja co trzecie słowo rozumiałem może. Te komendy to jakiś sekretny język chyba. I tyle tego treningu było. I poszliśmy. Za Hrabiego! Ech młody, głupi byłem. Lat pewnie tyle co ty miałem. No i dali nam łupnia pod brodem…
Dobra a teraz zakładaj moje ciuchy. I słuchaj dalej bo mnie na gadane zebrało…
Ze mną w szeregu był taki chłopak z sąsiedztwa. Stał koło mnie tyle co ty tutaj stoisz. Padła komenda: FRONTEM DO BRODU! A ja się kurwa zastanawiałem co to znaczy frontem! Ustawiliśmy się jako tako gdy nagle z za wzgórza wyjechała konnica barona. Widziałeś kiedyś Imperialną Konnicę? Piękna sprawa… Tyle że tym razem to ja byłem po drugiej stronie. Ścieli nas jak kłosy zboża na żniwa. Chłopak koło mnie stracił głowę. Rozumiesz? Dosłownie stracił głowę! Przejeżdżający rycerz  ściął ją jednym cięciem. I wyobraź to sobie głowa poleciała prosto na mnie! Oblała mnie juchą od stóp do głów. I tyle mnie widzieli na tym polu bitwy. Jak bóg mi świadkiem jak jeszcze kiedyś znajdę się na polu bitewnym to sam się na swój miecz nadzieję – będzie szybciej i lżej! No i poszliśmy w lasy. Było przejebane! Dwa dni jeszcze ludzie barona nas szukali i wyłapywali jednego po drugim. A jak cię złapali to cyk… i już dyndałeś na gałęzi. Żeby tego było mało to zwabione zapachem krwi z pól bitewnych z głębi lasu zaczęły wyłazić różne stwory. Na początek było ich mało ale później pojawiły się większe bestie. I ludzie barona musieli zrezygnować z pogoni za nami, i sami wzięli nogi za pas. To były ciemne dni… Ech byłeś kiedyś w głębokim lesie? No właśnie A ja byłem – nie polecam!  Wtedy dołączyłem do grupki maruderów. Zebraliśmy się razem w dwunastu. Przez las przeszło nas pięciu. Nie było gdzie wracać więc zaczęliśmy rabować na gościńcach. Szło nam nawet dobrze dołączyło do nas trzech banitów podobnych do nas. I wtedy natknęliśmy się na pierdolone Rude Kity.
Na początek było jak zwykle, jak się dwie konkurencyjne bandy spotykają. Jesteście na naszym terenie! Ten trakt jest za mały dla nas dwóch. Kitom już wtedy przewodził Armand. Ten Bretończyk. Podobno był z jakiegoś wysokiego rodu. Na pewno gadał jakby był z szlachty. Wyzwał naszego herszta na oficjalny pojedynek! Wyobrażasz sobie? Środek lasu leje jak z cebra a on się naszego herszta pyta o sekundanta! Ech trzeba mu przyznać jednak, że mieczem to on umiał robić. Rachu ciachu i już byliśmy w bandzie Rudych Kit. Z początku było fajno. Zastawiało się drogę jakimś drzewkiem potem czekało na kupców, no i na koniec spierdalało przed strażnikami dróg. Taka rutynka. Parę ładnych latek mi tak przyjemnie minęło. Poznałem wtedy Rolfa. Rolf był doradcą Armanda. Ale swój chłop. Uratowałem mu raz życie jak nas łotry barona w zasadzkę wzięli. Wziął mnie później na bok, i mówi mi. Słuchaj mnie młody. Widzę, że łeb masz na karku. Spieprzaj z tond póki możesz. Tutaj nie ma przyszłości. Armand chce postawić się baronowi. Jeszcze zbiera siły, ale jak poczuje się mocny, wda się w wojnę, której nie może wygrać. Poza tym co cię  tu dobrego czeka? Na starość zaczną cię boleć kości, zimą złapiesz jakieś choróbsko a na wiosnę nie będzie już Otta. Wtedy go nie słuchałem ale pół roku temu na wiosnę Armand przemówił na rynku w Koch. I wtedy już wiedziałem, że Rolf miał rację. Co innego kupcom gotowiznę gwizdnąć a co innego dać pola wojsku barona. No i stało się. Ubrał nas w te cholerne mundurki, co masz teraz na sobie, ogłosił że wszyscy ludzie są równi, wolni, i takie tam inne pierdoły. Myślał że spowoduje powstanie biedoty. A biedota jak zwykle wypięła dupę i dała się wyruchać. No i jesteśmy tu i teraz. Nie ma już Armanda. Nie ma Rudych Kit. Baron ozdobi Kitami kilka traktów i ogłosi wielkie zwycięstwo. Ale ja będę już daleko stąd. Wiesz mam jeszcze starszego brata. Jak byłem jeszcze mały wyruszył na trakt. Od tamtego czasu nie miałem żadnych wieści od niego. Myślę że go poszukam… 
I tu kończy się moja opowieść. Kończy się też twoje szczęście…  CIACH!!!
(Słychać zadawany cios i ostatni oddech więźnia)
Bo widzisz Klaus… ilość rudych kit na palach musi się zgadzać. Wiesz co by się działo gdyby zabrakło jednego ciała? Wiesz ile koron baron musiałby wydać żeby mnie odszukać? A tak strażnicy znajdą twoje ciało w strumieniu za tą chatą. Niestety buźkę będziesz miał tak poharataną że nikt cię nie rozpozna a pechowo dla ciebie jesteśmy tej samej postury… Sztuka jest sztuka. Przykro mi Klaus. Polubiłem cię, ale siebie lubię bardziej. Ale Nie martw się! Twoje imię nie zostanie zapomniane! Wiesz? Bardzo mi się spodobało a ja w nowym miejscu będę potrzebował nowego imienia.




Klaus Kohler z Witenberg.

 


Cholera muszę się dowiedzieć gdzie to jest, żeby głupio nie wpaść… Dość gadania. Czas na golenie!!!